Lulla odbyła straszliwą walkę
Wybiegłam z domu wywabiona dzikimi kocimi wrzaskami. Okazało się że na środku ogrodu Lula walczy z Obcym Kotem. Była na dole, a on wgryzał się jej w lewy bok, fgmenty futra latały w powietrzu, pazurzaste łapy waliły na oslep...Było strasznie...
Nawrzeszczałam na koty i wreszcie Obcy uciekł w maliny, a Lulla w łykawiec.
Nie wiedzialam w jakim ona jest stanie, walka wyglądała okropnie i miałam już wizje pokiereszowanej kici, wymagającej natychmiastowej interwencji chirurga. Ruszyłam na poszukiwania.
Godzinne wabienie nie dało rezultatu, ani chybi-myślałam sobie- kota poraniona nie ma siły się nawt odezwać, leży gdzieś w szoku i ledwo dycha...
Pan Mąż mnie uspokajał, że tylko powyrywane futro leży w ogrodzie, że nie ma śladów krwi, ale moja zboczona wyobraźnia poganiana przez panikę wiedziała swoje...
Po dwóch godzinach wołania nad łykawcem usłyszałam cichutkie: miau.
Prawie że wleciałam głową do tej cholernej dziury w ziemi ! Po dłuższym dialogu (ja: Luluś !, ona: miau) wyszła. Na przygiętych łapkach, z wielkimi oczyskami, uszy po sobie. Złapałam żeby obejrzec rany-wyrwała mi się. Złapałam ponownie-nawarczała. Przydusiłam do ziemi, rozpłaszczyłam i pooglądałam: lewy boczek-nic, prawy boczek-nic, brzuchol-nic, łebek i okolice-nic.
Ufffff!!! Ani chybi chciał ją bydlak wykorzystać seksualnie, ale się nie dała. Teraz umyła łapki i spi na naszym łóżku...
Oby nigdy więcej podobych sytuacji, to nie na moje nerwy...
ps. A Kropka obrażona za zakrapianie oka...śpi na parapecie zewnętrznym i nie raczy wracać do domu, chyba że na żarełko.
ps2. Rikki słodziak

!