Nelly pisze:Właścicielka wątku na wczasach?

Tak, nie było nas dwa tygodnie. Ale już jestem i witam wszystkich po urlopie

Dwa tygodnie leniłam się na działce nad Bugiem, a ze mną lenił się Rudi. Reszta kotów została w domu z moim bratem. Brat dzielnie się spisał, koty przeżyły. Tylko tęskno mi było przez ten czas strasznie i nie mogłam się doczekać, kiedy do domu wrócę i kotki ukocham... Dobrze, że chociaż jeden ze mną był.
Rudi zachwycony wyjazdem!!! Tzn. na samym początku nie był taki zachwycony, dwie godziny drogi w samochodzie była histeria na maksa. Tak wył, że myślałam, że tata nie wytrzyma i mnie z kotem wysadzi... Nic nie pomagało. Ależ się żalił, o matko... w końcu padł.
Jak dojechaliśmy, to też początkowo był zszokowany... jakie to dziwne miejsce i jakaś trawa sucha kuje w łapulki, chodzić się nie daje... Szybko się jednak zaklimatyzował i był po prostu w siódmym niebie! Siedział na podwórku cały czas, znalazł sobie w krzakach kilka ulubionych norek i punktów obserwacyjnych, polował na owady, biegał, hasał, np po prostu aż miło było patrzeć, jaki kocio jest szczęśliwy! Aż cały promieniał

A po całym dniu, jak się wyszalał, to tak spał, jak zabity, a jakie pozy przez sen przybierał!

Ja tylko latałam za nim z aparatem, żeby to wszystko uwiecznić. Zdjęć mam masę, w weekend je obrobię i wrzuce do naszego albumu.
Rudzinek naprawdę był PRZESZCZĘŚLIWY, tak miło było patrzeć, jak zwierzakowi jest dobrze. Wyładniał jakoś na tej działce, jakby trochę urósł, zmężniał, zaokrąglił się i futerko mu się zrobiło takie aksamitne

Cudny jest kocio i strasznie kochany!!! Bardzo się zbliżyliśmy przez ten czas tylko we dwoje (większość czasu byliśmy tam sami). Strasznie żałowałam, że nie mogę wszystkich moich koteczków tam przywieźć, ale naprawdę nie dałabym rady ich upilnować. Samego Rudiego, inwalidę, ciężko było upilnować. Cały czas pilnowałam, żeby gdzieś nie znalazł jakiejś dziury i nie wylazł, wszystkie możliwe dziury były pozasłaniane, a i tak udało mu się dwa razy wymknąć na drogę i parę razy do sąsiadów obok. Podkopywał się pod siatką! Musiłam specjalne płotki kupić i całe ogrodzenie dodatkowo zabezpieczyć. Próbował też włazić na drzewa, ale mu się nie udawało i spadał, więc w końcu dał sobie spokój. Rudi jest raczej przyziemnym kotem, a ja i tak cały czas miałam stres, że mi gdzieś ucieknie. Jakbym miała jeszcze 3 diabły wcielone do pilnowania, które wszędzie się wcisną i wszędzie wskoczą, to bym chyba ześwirowała! No ale szkoda, bo koty by się pewnie nieźle wyszalały, sam Rudi latał jak głupi, tak mu się tam podobało, i krzaki, i trawka, i ptaszki... Żal było wyjeżdżać...
Bałam się trochę powrotu, nie wiedziałam, jak mnie towarzystwo powita po dwóch tygodniach nieobecności... Bałam się, że Rudi będzie po tym czasie dla nich znów jak obcy... ale nie. Nie było wylewnego powitania, raczej z rezerwą i na dystans, ale obyło się też bez sykania i prychania na Rudiego, po prostu koty przyjęły do wiadomości, że kolega wrócił. Tylko Rysiek był wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy, pewnie już myślał, że udało mu się rudego kolegę spławić... Na każdym kroku okazywał swoje niezadowolenie, burczał na Rudiego cały czas... Bałam się też, że po dwóch tygodniach na wolności, Rudzik nie będzie mógł wytrzymać w mieszkaniu... ale jakoś żyje, choć zdarza mu się popłakać trochę pod drzwiami...
Ogólnie cudownie było, wypoczęliśmy, szkoda, że tak szybko zleciało.
Postaram się jak najszybciej wrzucić jakieś zdjęcia, musicie zobaczyć, jaki Rudzik na nich szczęśliwy
