Koty mają raj, dla mnie obowiązek swego rodzaju, ale i korzyść, gdy siedzę z nimi na dworze. Szkoda tylko, że Sarunia nie chce wychodzić, ale może kiedyś się zdecyduje. Rano i wieczór ogródek jest dla zawsze wychodzącego rezydenta Noska, 14-letniego staruszka, którego nie chcemy stresować integracją z pozostałymi, tym bardziej że zawsze wyganiał wszelkich intruzów z ogródka. Oto on,
Pan na włościach
Czasem przychodzi z trudem (ma chyba gościec stawowy) na piętro i "pilnuje".
W ciągu dnia, unikam największych upałów, wypuszczam Klarę oddzielnie i oddzielnie pozostałe obony. Dzień mam więc zorganizowany wyjściami kotów.
Radość mają niesamowitą, tego się nie da ująć na fotkach. Pierwszy rusza Limek jak wystrzelony z procy. Potem zbiega po schodach Filip, głośno komentując moje ociąganie się z otwarciem drzwi. Ze mną spokojnie schodzi Inka. Na początku muszą się wykulać na kostce, nie wiem dlaczego nie na miękkiej trawce, potem sprawdzają wszelkie zakamarki pod krzakami, czując zapachy Noska. Limek uwielbia ganiać na motylkami i konikami polnymi, które w tym roku obrodziły. Wracają w odwrotnej kolejności - Inka ze mną, chłopaki zawsze się ociągają.
Klara też czuje się szczęśliwa w ogródku i potrafi się dopominać wyjścia, gadając coś i podchodząc wymownie do drzwi, ładnie przybiega, gdy ją wołam. Wszystkie przyzwyczajone do mojej obecności na dworze, przybiegają na piętro gdy im zniknę z oczu. Tym samym już nie jestem pełna obaw, że mi się rozbiegną.
Czekają nas w przyszłym roku dwie przeprowadzki i dla mnie będzie chyba trudniej - w każdym razie nie bardzo sobie jeszcze tego wszystkiego nie potrafię wyobrazić... zresztą po co, na razie cieszymy się tym, co mamy.
Pozdrawiamy najserdeczniej wszystkich tu zaglądających.
