Wczoraj już się w myślach z Ksero pożegnałam, bo się nie pojawił. Od 20 do 23 latałam co chwila zobaczyć, czy może się nie pojawił. O 21 zostawiłam miskę, wypełnioną rosołkiem z drobno posiekanym kurczakiem, rozciapcianą marchewką, ryżem, a wszystko doprawione potężną dawką conva. O 23 miska była pusta, ale Ksero nadal nieobecny; za to pojawiła się wesolutka Mamba, ktora zjadła nieco chrupek RC i nawet mi w podzięce ogonem nie kiwnęła
Dziś rano Ksero oczywiście się nie pojawił, za to wracając z pracy kole 20 spotkałam (szyld)Krecię, której nie widziałam od miesiąca, choć widywali ją sąsiedzi. Krecia wmłóciła saszetkę KK, którą zupełnie przypadkowo

miałam w torebce - i postanowiła pójść ze mną. Na moje szcześćie po kilkanastu metrach naszły ją jakieś wątpliwości, więc została pod samochodem, torturując mnie wzrokiem pełnym wyrzutu. Ale tego, że ona ma dom jestem pewna w 99 procentach, więc niech się wypcha
A Ksero czaił się na swoim miejscu

Pognałam do domu po ugotowany przezornie rano rosołek, zdenerwowałam Bunga, który myślał, że kurczak jest dla niego, dosypałam conva - a Ksero bleeee

Suche RC powąchał, ale nie ruszył. Poleciałam znów do domu, tym razem po jakiś pasztecik gourmenta, skradając się jak indianin podsunęłam kotu miskę pod nos - i zaskoczył. Zostawiłam go skubiącego ten pasztecik i poszłam do domu, bo od rana miałam w pysku jedną grzankę i dwie kawy. No i oczywiście najpierw trzeba było nakarmić Bunga i Lusię
Ksero wygląda jakby lepiej - tzn. nadal jest chudy, nadal zbrązowiały, ale rusza się jakby raźniej, no i się myje, czego nie widziałam od kilku tygodni. Postanowiłam, że od jutra próbuję go łapać w celu zaniesienia do weta - syn zgodził się na przenocowanie biedaka, a mąż wcale go nie musi widzieć. Teraz wszystko w łapkach Ksero.