No to wracamy....
Obiecywalam sobie, ze na razie zadnych tymczasow, bo w planach duzo pracy a potem urlop. Ale coz, plany sobie, zycie sobie. Mignely mi wczoraj w krzakach dwa kociaczki, malenkie, nie moglam skojarzyc, od ktorej to kotki, bo zadna ostatnio nie byla w zaawansowanej ciazy. No i dzisiaj sie wyjasnilo. Nowa kotka, domowa, chuda jak szczapa, z rana na czole. Uliczne odganiaja ja od jedzenia (nawet cholery robily tak, ze jak posypalam troche w innych miejscach, to siadaly i pilnowaly, zeby nie podeszla). Kotka najpierw nieco plochliwa, chrupki na odleglosc, ale przy puszce sie rozplynela, bylo jedzenie z reki i mizianki. A potem pokazala kociaczki. Cztery maluchy, nie wiem, w jakim wieku, oczka juz otwarte i pija z miski, ale tuptaja nieporadnie. No i co bylo robic - zebralismy towarzystwo. Troche to trwalo, bo maluchy za siatka, a kotka miala w glowie mizianki, a nie pomoc. Az sie obawialam, ze to moze nie jej, bo sutki miala nieco obrzmiale, ale takie dosc suche. Juz w domu tez zajela sie zwiedzaniem i sprawdzaniem kanapy, ale dala sie przekonac, zeby wrocic do dzieciakow. Maluchy nazarly sie wczesniej kociego mleczka, ale do matki tez sie przyssaly i puscic nie chca.
No i tak - mam teraz na glowie kocia rodzine, kompletnie nie mam pojecia, jak z tego wybrnac, bo za jakies dwa tygodnie powinnam jechac do Polski

. A przyszly tydzien mam taki, ze nawet do weta nie podjade. Towarzystwo na oko zdrowe, tylko troche przykurzone, mam wrazenie, ze cala rodzine ktos tam podrzucil, bo nie widzialam koty wczesniej, a zreszta chyba nie przezylaby tyle czasu bez jedzenia.
Wesprzyjcie mnie duchowo, plizzzz.....