Przeszedłem przez sad i zagłębiłem się we Wschodni Las, który lud baśniowy skrzętnie omijał. Las był ciemny i wilgotny, za nim rozciągały się mokradła, drzewa pięły się w górę, aby gałęziami sięgnąć choć trochę ku niebu, w niższych partiach sterczały suche kikuty.
Minąłem kilkanaście chylących się ku ziemi i obrosłych dzikim bluszczem półokrągłych tablic i wszedłem na drogę wiodącą ku przeklętej wsi.
- Jakie licho cię tam niesie – powiedział ktoś ukryty w trawie. Pochyliłem się i…dostrzegłem najprawdziwszego skrzata, w którym od razu rozpoznałem mojego kuzyna.
- Dowiedziałem się, że dano ci baśniowy rok – powiedział. – Szukałem cię po całym mieście. Odnalazłem twoje ślady we dworze…ponadto wszystkie koty w mieście trąbią, że pojawił się ktoś obcy…
- Miaulina – powiedziałem odruchowo, a kuzyn przytaknął.
- Skaranie boskie z tą kotką… – powiedział. – I ponoć dlatego, że dawno temu myszy zjadły jakąś księgę…
Pokiwałem głową. Usiadłem na miedzy, a mój kuzyn wdrapał mi się na kolano.
- Właściwie – powiedział kuzyn – chciałem ci coś pokazać…coś, bez czego nie dasz sobie rady w świecie ludzi.
- Cóż takiego? - Zapytałem.
Kuzyn zeskoczył na ziemię i podszedł do jednego z półkolistych kamieni tkwiących w trawie.
Rozgarnął liście i skinął na mnie dłonią.
Kiedy pochyliłem się nad wskazanym miejscem ujrzałem zardzewiałe wieko jakiegoś starego, blaszanego pudełka.
Z trudem wyciągnąłem je z ziemi i wytarłem o trawę. W środku coś grzechotało i brzęczało.
A kiedy podniosłem pokrywkę zobaczyłem stos złotych krążków, cienkie jak papier przetarte obrączki i pierścionki, poplątane łańcuszki.
- Co to jest? – Zapytałem.
- Skarby przeklętej wsi – odrzekł mój kuzyn. – Zapłata za zdradę, owoc ludzkiej chciwości.
Poczułem, ze złote krążki parzą mi palce.
- Jeżeli myślisz, że to wezmę…- zacząłem, ale przerwał mi.
- To Leśny wskazał mi to miejsce i to on kazał mi ciebie szukać…spraw, aby to, co zostało wydarte ludziom, okupione ich krwią przyniosło coś dobrego tym, którzy żyją. Tak kazał Leśny, ja tylko przekazuję ci jego wolę.
Wyjąłem kilka złotych monet i schowałem je do kieszeni.
Zamknąłem pudełko i schowałem w jamce przysypując ziemią i liśćmi.
- Bywaj – rzekł kuzyn. – Baśniowy lud jest z tobą – dodał i znikł w trawie.
Potrząsnąłem połą marynarki, pieniądze zadźwięczały i umilkły.
Las rosnący wzdłuż prowadzącej ku wsi drogi stawał się coraz bardziej ciemny, wilgotny i nieprzyjazny. Sęki po uschniętych gałęziach świeciły pomiędzy pniami niby oczy i poczułem, jak chłód wkrada się w moje serce, chłód, którego doświadczyłem już raz, na skraju mokradeł.
Otuliłem się marynarką i zacząłem przypominać sobie wszystkie radosne chwile, ale moja pamięć odtwarzała je niechętnie, jak gdyby należały nie do mnie, a do kogoś innego…
Przyspieszyłem kroku i odbiłem w wąską polną drogę prowadzącą ku miejskiemu traktowi.
Wokół było pusto. Wydostałem się na słoneczną przestrzeń i odetchnąłem głęboko. Na miedzy rozgrzanej od słońca zapachniała macierzanka, a na przydrożnej jabłoni zaśpiewał wesoło jakiś ptak.
Zaś miejską drogą powoli, jakby z wysiłkiem sunął czerwony samochód.
Kiedy zrównał się ze mną dostrzegłem dwu młodych ludzi, którzy oparłszy się o jego tylną szybę popychało go do przodu.
- Dzień dobry, dziadku – zawołał jeden z nich.
Dziadku? - Pomyślałem zdziwiony, ale z moimi krzaczastymi brwiami musiałem naprawdę przypominać starego dziadka.
- Dzień dobry – odparłem. – Dokąd to prowadzi droga?
- Na złomowisko! – Zawołali prawie chórem.
- Z nim? – Ruchem głowy wskazałem samochód.
- Z nim. – Odparł jeden z młodzianów. – Chcieliśmy zajechać, żeby jakoś godnie było, ale…
- Zabrakło paliwa, jeśli wiesz dziadku, co to jest paliwo. – Dokończył drugi.
Pierwszy mrugnął zawadiacko do drugiego, otworzył drzwiczki samochodu i nim się spostrzegłem posadzono mnie na siedzeniu przy kierownicy.
- To gazu! – Zawołał drugi i zaparli się o tył auta.
Położyłem rękę na kierownicy. Dawno, dawno temu, kiedy byłem młodym skrzatem lubiłem wślizgiwać się do samochodu Złociejowskiego i ukryty za siedzeniem śledzić drzewa i domy powoli przesuwające się za oknem.
Pod dotykiem mojej dłoni kierownica drgnęła, jak gdyby była żywa, silnik samochodu zawarczał i pojazd powoli ruszył do przodu.
Dwu młodych ludzi stanęło na środku drogi z otwartymi ustami.