Próbowałam żyć z tymi szerszeniami w zgodzie,ale...Ja im się do chałupy nie pcham,czemu one włażą do nas o dowolnej porze doby?Bogiem a prawdą odpuściłabym sobie i zastosowała procedurę:szerszeń wlatuje,my wychodzimy z pomieszczenie,czekamy chwilkę,szerszeń wylatuje a na noc otwierałoby
(otwierało by?)się tylko osiatkowane okno,gdyby nie Helcia.Zamiast bowiem opcji "my wychodzimy..." rozgrywała się scenka pt."szerszeń wlatuje,Helcia usiłuje go złapać,my miotamy się w pogoni za kotem...".Bezpieczne to nie jest.Że też to postrzelone kocisko akurat teraz przestało się bać tego, co duże i brzęczy
Do rzeczy:poprosiłam strażaków,przyjechali wielkim czerwonym wozem (a jakże!Sensacja na całą ulicę),popsikali jakimś paskudztwem i...odebrali nadzieję,że problem można zlikwidować!Po akcji,na moją nieśmiałą uwagę,że nadal ich tam mnóstwo lata usłyszałam,że trzeba by rozebrać daaach a może ściaaanę...Tiaaa,myślę,że gdyby granat rzucić,to juz na pewno z szerszeniami byłby spokój

Co z tego,że utrupili 10 sztuk,jak zostało 110.A nawet,gdyby proporcja była odwrotna to i tak kicha!
Pozostanie mi chyba powieszenie na drzwiach balkonowych zimowych firan takich długaśnych,których część leży na podłodze.Ale będzie wygodnie

!
Przygotowania do akcji:
Panny bardzo chciały pomóc dzielnym strażakom,ale ich tchórzliwa Pańcia (???zawsze mam wątpliwości używając tego określenia) sama uciekła i koty wygoniła.Pozostało pilne nasłuchiwanie...
