Dziękuję wszystkim za wpisy, nie wiedziałam, że tyle osób czytało i interesowało się Maciusiem...
To był naprawdę wyjątkowy kotek. Wiedzieliśmy to od początku, byliśmy nim po prostu zachwyceni, z miejsca podbił nasze serca. Tak się cieszyłam, że teraz będę miała takiego wspaniałego kota... Gdy dowiedzieliśmy się o chorobie, mieliśmy nadzieję, że zostało nam choć 2-3 lat wspólnego życia. Nie było Mu dane nawet roku...
W czwartek niczego się nie spodziewał. To było tak nagle - pomyślałam, że poproszę lekarzy o zatamowanie krwi lecącej z pyszczka, bo był coraz słabszy i może coś na wzmocnienie. Potem mieliśmy jeszcze kupić Mu wątróbkę, bo zawiera dużo żelaza na krzepliwość i bardzo ją lubił. Takie były plany, wizyta u weta tak właściwie nagle wyskoczyła, bo nie był jeszcze w stanie agonalnym. Jadł, pił, chodził do kuwetki...
U weta dotarło do nas, że mimo to, to już koniec. Że medycyna nic już nie może zrobić... Biliśmy się z myślami i w końcu zdecydowaliśmy...
Teraz myślę sobie, że mógł jeszcze trochę pożyć, ale to byłoby powolne odchodzenie. Może nie w bólu, ale z krwawiącymi dziąsłami robiłby się coraz słabszy i słabszy... I tak czekałaby nas ta okropna wizyta, przecież nie pozwolilibyśmy wykrwawić Mu się na śmierć. Ranę na ciele można ucisnąć, zatamować, ale jak zatamować dziąsła? Do dziś ciągle to widzę i przetrawiam na nowo, myślę i myślę... Ta białaczka jest jednak okropna, dlaczego nasz biedny Maciuś musiał się nią zarazić??
Dziękuję wszystkim za piękne wpisy, ja też wierzę i mam nadzieję na ponowne spotkanie.
Nadal będę pisać o kocim życiu w naszym domu. Został przecież Wojtek, który przejął teraz całą naszą uwagę. Nie jest to kot TEGO rodzaju, co Maciek, ma, że tak powiem, mniejszy rozumek i swój świat, gdy do niego przemawiam i próbuję nawiązać tę samą więź, to on albo ziewa, albo układa się w wyjątkowo głupiej pozycji, albo idzie do kuwety...

Taa... to już nie będzie to samo, rozumiecie?
Pozdrawiam wszystkich, spróbuję się jakoś ogarnąć i iść dalej