Mój kolega z pracy jakiś czas temu kazał uśpić prawie własną kotkę - mieszkającą u niego w ogrodzie, dochodzącą. Miała złamaną kość udową. Kolega stwierdził, że nie będzie w stanie zająć się rekonwalescencją kotki (w domu ma dwa persy), więc pozbył się kłopotu. A weterynarz bez słowa zabił kotkę. Dowiedziałam się o tym jak już było za późno. Nie gadam z facetem od tamtej pory.
Pamiętam gorączkowe zabieranie kociaków z A-Z Wetu (chyba jopop zgłaszała, nie pamiętam kto zabrał) - trzeba było je wziąć w ciągu chyba doby, inaczej uśpienie
