No, cóż - front to adekwatne słowo.

W akcie desperacji odwiozłam kotkę do ojca, z którym nie rozmawiałam od ponad 2 lat. Od początku:
U weta byłam, obejrzał ją, ocenił na wiek pomiędzy 2 i 3 lata. Na odrobaczenie dał Profender, zresztą dla wszystkich kotów, bo i tak był czas. Wróciliśmy, kotka wysiusiała się po raz drugi, zjadła i zasnęła na fotelu. Moje koty na balkonie. W pewnym momencie przyszedł Ramzes, postanowiłam zaryzykować i sprawdzić jak zareagują na siebie w bezpośrednim kontakcie, w końcu jutro i tak musiałyby zostać same we trójkę, a drzwi harmonijkowe to żadna przeszkoda. Nowa się obudziła i z sykiem popędziła za Ramzesem, wpadli pod stół i za fotel. Zanim go odsunęłam, usłyszałam przeraźliwe piski, wrzaski i kotłowaninę, Ramzes uciekł na balkon, ja zdążyłam go zamknąć, zanim pomknęła tam Nowa. Ramzes nie mógł się uspokoić - syczał i dyszał. A co najgorsze - ma wyrwane do mięsa dwa pazury. Byłam z nim u weta, obciął w znieczuleniu poszarpane resztki i zdezynfekował. Opisuję to wszystko dość precyzyjnie, bo już trochę zdążyłam ochłonąć, ale nie było ze mną dobrze. Ramzes też powoli dochodzi do siebie. Tu pytanie odnośnie tych nieszczęsnych ranek - wygoją się szybko, jakie jest ryzyko zakażenia?
A Nową odwiozłam do ojca, nie wiem co będzie dalej. Muszę na spokojnie wszystko przemyśleć, teraz musiałam ratować własne koty. Nowa ma tam kuwetę, parę saszetek i suche. Ojciec o kotach wiele nie wie, ale lubi zwierzęta. Będę z nim w kontakcie.