Przyszłam dziś do pracy bez makijażu

. Powód tego stanu rzeczy jest rudy

. Frodo jak co dzień towarzyszył mi dziś rano w łazience. Spieszyłam się, więc jakoś specjalnie nie zwracałam na niego uwagi. Kiedy sięgnęłam na parapet po brązową kosmetyczkę z moimi „mazidłami”, okazało się, że niestety jest ona poza moim zasięgiem

:
Rude gapiło się na mnie bezczelnie, gdy prosiłam, żeby zlazło. Nie zlazło oczywiście

. No to poszłam do pracy nie umalowana...
Bo u mnie w domu koty to są trochę takie małe święte krowy – generalnie nie wolno ich przestawiać

. Gdy któreś z nas odmawia drugiemu na przykład podania czegoś, mówiąc „Nie mogę, bo mam kota na kolanach” – usprawiedliwienie jest w pełni honorowane. Kot na kolanach = rzecz święta

.
W związku z Rudym na kosmetyczce przypomniało mi się pewne zdarzenie, które miało miejsce w czasach, kiedy jeszcze Sznycek urzędował w firmie. Szukaliśmy dziewczyny do introligatorni i pewnego dnia zgłosiła się pani zainteresowana tą pracą. Trafiła akurat na moment, kiedy było więcej osób w firmie, a na jedynym fotelu, na którym mogłaby usiąść rozwalał się akurat śpiący Sznyc

. Ponieważ to ja zazwyczaj przeprowadzam rozmowy z osobami chętnymi do pracy, poprosiłam ją, by chwilkę poczekała, a ja przyniosę dla niej krzesło. Pani odezwała się na to: „Ależ nie trzeba, przecież
ja mogę zrzucić tego kota z fotela!” Poszłam po krzesło, ale – jak się domyślacie - ta rozmowa o pracę była już w tym momencie przesądzona... Mimo obietnicy, nigdy nie oddzwoniłam do tej pani

.
Joasia