Zacznijmy zatem od poczatku.
Nazywam sie Nika. Mam prawie 2 lata (zaczelam 21-szy mc). Od Wielkanocy 2008 jestem u Duzej. To moj pierwszy normalny dom i mam nadzieje ostatni.
Wczesniej wiekszosc zycia (ponad rok) spedzilam na Kosodrzewiny w przytulisku lodzkim. Znalazlam sie tam jak mialam 4 mc. Razem ze mna do przytuliska zabrano kilkoro mojego rodzenstwa, ale miare uplywu czasu wszystkie moje siostry i bracia poszly gdzies z czlowiekami.. a ja zostalam sama.
Nie znalam innego zycia niz to na Kosodrzewiny. Bylo tam duzo kotow. Wszystkie zgromadzone w jednej wolierze przedzielonej na pol (panowie na prawo, panie na lewo). To bylo naturalne, ze koty z mojej woliery przychodzily ze swiata i odchodzily gdzies z czlowiekami. Potem juz zwykle nie wracaly, ale zdarzaly sie trudno socjalizujace indywidua, ktore wracaly, bo czlowieki nie mogly sobie z nimi poradzic, albo kicie nie okazaly sie takie slodkie jak mysleli (ale jak mozna byc slodkim, po zyciu tyle czasu w wiekszej klatce?!).. Te co wracaly, opowiadaly o czlowiekach i domach.. gdzie jest duzo wiecej miejsca, wlasny rewir do patrolowania, gdzie sa kolana i cieple dlonie i jedzenie zawsze w misce. Jakos nie moglam sobie tego wyobrazic..
Pamietalam jak przez mgle moje zycie na wolnosci.. Bylo trudno i glodno czasem, ale to byla wolnosc
Tam nie bylo zle.. - zebyscie mnie dobrze zrozumieli! Byly dobre Duze, ktore dawaly nam jesc i sprzataly kuwety i piescily czasem, jak byla potrzeba to leczyly, ale ciagle bylismy w zamknieciu! stloczeni na malej przestrzeni, w 'stadzie' nie z wyboru, ktore ciagle sie przekonfigurowywalo. Trzeba bylo bardzo uwazac, wiedziec z kim trzymac, z kim sie bawic, a kogo omijac. Byly tam grupy wladzy i male podgrupki wsparcia.
Ktoregos dnia po poludniu (20.03.08 - w kalendarzu czlowieczym to byl czwartek przed Wielkanoca) przyszly czlowieki, weszly do naszej woliery z Pania Agnieszka, ktora sie nami opiekowala. Chcialy jakiegos malego kociaka, ale to byl koniec marca i jakos nie bylo zadnych maluchow u nas na stanie. Moze juz jakies byly poczete, ale jeszcze nie urodzone..
Pani Agnieszka zaprowadzila czlowieki do czesci dla pan. Wszystkie ich bacznie obserwowalysmy.. Niektore sie lasily i wchodzily na glowe (to byl czas rujek, wiec niektore kicie wariowaly z podniecenia), a niektore lypaly przestraszonym wzrokiem z katow woliery.
Ja zawsze lubilam sie bawic:) mialam wtedy ok. roku i 4mc, wiec figlowanie ciagle bylo mi w glowie. Kiedy stalo sie jasne, ze czlowieki nie maja zlych zamiarow, odwazylam sie podejsc blizej i ten Duzy zaczal bawic sie ze mna obrozka, ktora przyniosla P. Agnieszka. A Duza, ktora z nim przyszla bawila sie z inna kotka.
Potem czlowieki musialy podjac decyzje i zaczely dyskutowac miedzy soba... Duza byla nastawiona na malego kociaka, ale potem powiedziala ze maly moze byc jako drugi, wiec teraz moga wziac jakas starsza kicie. Zastanawiali sie ktora i Duza powiedziala, ze w takim razie skoro ja tak ladnie bawie sie z Duzym, to moze mnie by wzieli.. ? Duzy az podskoczyl z radosci!
Dla mnie to byl szok ten nowy dom! Bylam zupelnie sama w obcym otoczeniu! Nie bylo znajomych zapachow i przyjaciol!!
Wczesniej musial tu byc jakis kot, bo ciagle jeszcze bylo czuc juz lekko niknacy koci zapach.. dlatego za wszelka cene musialam pokazac, ze tu jestem! wiec gdzie tylko udalo mi sie wskoczyc na cos miekkiego (koc na lozku, legowisko przygotowane - jak sie potem okazalo - dla mnie, skore owcza lezaca na sofie, reklamowki pod stolem w kuchni, etc..) to znaczylam wszystko moczem! Moi Duzi lapali sie za glowy! Przestraszyli sie pewnie, ze nie umiem korzystac z kuwety i teraz bede sie zalatwiac gdzie popadnie.. Przeciez musialam zaznaczyc swoja obecnosc!
No i ciagle nawolywalam swoich! Myslalam, ze moze ktos mi odpowie, ze jednak nie jestem sama! Wolalam non stop! w nadziei, ze jak nie teraz to moze za godzine ktos mnie uslyszy.. ale nikt nie odpowiadal
Nie wiedzialam, ze bedzie tak ciezko w tym czyms co nazywa sie nowy Dom... ze poczuje sie tak bardzo samotna!
Potem zapadla noc. Upodobalam sobie najbezpieczniejsze miejsce w pokoju moich czlowiekow - pod stolem. Widzieli, ze mnie tam ciagnie, wiec wlozyli tam moje legowisko.
Ja ciagle myslalam, ze ktos mnie uslyszy, wiec w calym mieszkaniu dawalam znaki glosowe! Moj Duzy mowil, ze placze jak kukulka co godzine! Ta noc nie nalezala do najprzyjemniejszych i przespanych nocy w zyciu moim i czlowiekow.
Czlowieki bardzo przejmowaly sie moim placzem i tym, ze jestem taka niespokojna (ciagle chodzilam z pokoju do pokoju). Postanowili, ze rano nastepnego dnia - w piatek przed Swiatami, pojedziemy do Weta, zeby cos zaradzil..
Wet stwierdzil, ze to moga byc trudne poczatki adaptacji w nowym domu, albo poczatki rujki! i uklul mnie w pupe! Zajrzal jeszcze do gardla, do ucha, przejrzal siersc, dal jakis lek na odrobaczanie wcierany w skore na szczescie a nie w zatrzyku! i poszlismy do 'domu'.
Tego dnia troche spalam i troche plakalam. Noc byla podobna. Dopiero nastepny dzien przyniosl przelom. Pozwolilam sie dotknac Duzej i stwierdzlam, ze to nie jest az takie nieprzyjemne! wrecz przeciwnie..
Na razie te glaski to nie byla moja inicjatywa, tylko Duzi sami do mnie podchodzili, nurkowali pod stol i starali sie mnie delikatnie miziac..
Potem jakos zapomnialam o calej rozpaczy... i kiedy Duza rzucila mi grzechoczaca futrzana kulke, pobieglam za nia!
Powoli zaczelam sie przekonywac do moich Duzych.. obserwowac i moze nawet akceptowac.. I tak oto zaczelo sie nasze wspolne bycie w swiecie!
Potem wszystko ukladalo sie coraz lepiej. Moim azylem okazaly sie kolana Duzej..
Wiem, ze na szczescie, Duzym opiekowaly sie inne koty, ktore mieszkaly z nim tam, gdzie spedzal ten czas, ktorego nie spedzal z nami; wiec nie byl taki samotny i niedomiziany
Najtrudniejszym dniem w zyciu w nowym domu, byl dzien 30.04. Nic nie zapowiadalo mojej tragedii..
Wtedy jednak skupilam sie tylko na odzyskaniu rownowagi, bo bylam tak slaba i skolowana, ze nie moglam ustac na wlasnych nogach. U weta zalozyli mi jeszcze jakis abazur na glowe, zebym nie wylizywala sobie szwow. Abazur byl strasznie niewygodny.. ale po przyjezdzie do domu, marzylam tylko o tym, zeby wszyscy zostawili mnie w spokoju i zebym mogla przespac to cierpienie.
Duzej bylo strasznie przykro, ze tak cierpie (ona kiedys tez miala jakas operacje w znieczuleniu ogolnym, tylko na cos innego, ale odczucia pooperacyjne sa mniej wiecej takie same, tylko ze ona nie musiala chodzic po scianach w abazurze). Postanowila wiec, ze nastepnego dnia, jak pojedziemy do weta na zastrzyk z antybiotyku, to go poprosi o zdjecie abazuru i zastapienie go czyms innym! Wet nie byl zachwycony, odradzal zdejmowanie abazuru, ale uznal, ze skoro Duza tak chce!.. a dla mnie 10 dni w nim to bylaby masakra
Zalozyli mi zatem takie ubranko wiazane z tylu.. wygladalam troche jak chirurg!
- to moja pierwsza wizyta na dzialce Potem czas jakos przyspieszyl. Mieszkalysmy sobie z Duza same. Ona znikala na cale dnie, ale czlowieki musza pracowac. Jak przychodzila starala sie ze mna spedzac jak najwiecej czasu. Bylysmy nierozlaczne. Chodzilam za nia wszedzie, zasypialam na niej, abo obok niej..
I tak pewnie bysmy sobie zyly nadal spokojnie we dwie, ale pewnego dnia 07.06 w sobote, Duza przyniosla do domu cos w koszyku.. i to cos sie ruszalo i pachnialo jak kocie dziecko?..





!! ciastuszko do schrupania!!!


