Kolejny problem - wiedziałam o nim od jakiegoś czasu, ale trochę odpychałam - brak sił i czasu, brak pomysłu na "ugryzienie", i brak rozwiązania. Więc nawet informacje, które podam, są dość niepewne w szczegółach.
Mielczarskiego, podwórko starej kamienicy.
Pan Pozytywny, który ma kilka/kilkanaście kotów wysterylizowanych i Pan Negatwyny, który też ma koty, rozmnaża i wystawia na podwórko. I podobno nie karmi, alb mało karmi - i te, które ma w mieszkaniu, i te już "wystawione".
Pan P mówi, że próbował zainteresować panem N i jego kotami różne władze i organizacje prozwierzęce, bez skutku.
Podobno pan N jest "inny" i niekontaktowy.
Pan N właśnie "wystawił" dwa kolejne mioty, ponoć dwumiesięczne. I jakieś kotki w ciąży.
Wiadomość o panu P przekazała mi kilka miesięcy temu MartaK, wtedy siedziałam po uszy w sterylkach na Radogoszczu, MartaK w sterylkach na swojej ulicy. Rozmawiałam z panem P, namawiałam na łapanie, poroponowałam pomoc w postaci opłacanych przez FFA sterylek. Ja i Marta nie dałabyśmy już rady.
A teraz pan P "zaskoczył", pewnie zmobilizowany kolejnymi miotami na podwórku.
Wygląda na to, że dostępne koty (bo część pan N trzyma w mieszkaniu i nie wypuszcza) pan P połapie na sterylki - problem w tym, że bezpłatne sterylki miejskie na razie skończone / zawieszone, podobno jeszcze mają być, ale czekać nie można - kotki w ciąży...
Kotek może być kilkanaście.
Nie wiem, co zrobić z kociętami - nie mamy gdzie ich zabrać.
Wiem, że nic nie zrobię z panem N - spotykałam się z podobnymi sytuacjami, są nierozwiązywalne.
Wiem, że muszę tam pojechać, zobaczyć, żeby wiedzieć, jak rozmawiać. Żeby wiedzieć, czy pan N pozwoli ciachnąć te zwierzaki, które ma w domu - to by zakończyło problem kociaków.
Wiem, że nie mamy na zabiegi pieniędzy - kocięta pochłonęły to, co było na koncie.
I wiem, że już nie mam na to siły..