Adrenalina mi skacze ostatnio przez koty regularnie...najpierw Dziczka a teraz ta mała szylkrecia.
Kolo 19 zadzwonił do mnie mój znajomy, że właśnie idzie do domu i stoi przed oknem zawołany przez bandę dzieciaków które poprosiły go o pomoc, że kicia wisi w oknie. Zadzwonił do mnie co ma zrobic...normalnie zgłupiała...myśli mi prze głowę przeszły różne...przecież to obcy kot, wyciągac go z obcego domu? A co zrobimy jak się wyrwie i ucieknie...
Zadzwoniłam do Matahari czy ja weźmie...zgodziła się. Znowu oddzwaniam do znajomego że ma ja spróbowac wyciagnąc...mowię ze oddzwonie za 5 minut sprawdzic czy się udało...
Siedzę te pięc minut jak na szpilkach, w koncu po 4 oddzwaniam kicie złapana, mówi, że chyba ma nózke złamaną i że na szybie jest dużo krwi...
Wołam taksówkę pewna, że będę wiozła nieprzytomnego kociego trupka...w między czasie konsultacja z wetem, że jeśli ma złamana łapkę to nic się nie stanie gdy pojedzie do weta następnego dnia. Wysiagam z taksówki zastanawiając się czy kicia bie będzie chciała uciec na widok transporterka. Ale nie kicia jest spokojna. I całkiem przytomna...jednak nóżki tylne zwisaja bezwładnie...
No nic w takim razie wet od razu do całodobowej klinikina bełzy jadę...pani doktor bada kicie, złamań nie widac ani wybicia ze stawu. W czasie badania widze, że kicia raz czy dwa poruszyła ogonkiem...czy rusza łapkami nie wiadomo bo moze to takie złudzenie jak je ciągnie...
Do staje batalię leków za które płace 95 zł
No nic wychodze i prosze Matahari żeby zawołała mi taksówkę...oddzwania po 5 minutach informując mnie ze taksówek nie ma bo wszystkie mecz oglądaja...Pięknie...czeka mnie 20 minutowy spacek z kocica do najbliższego tramwaju...no co mi tam...jakoś sie doczłapuję...wsiadamy do tramwaju...Kicia całą drogę DO tramwaju bardzo spokojna...dopiero w tramwaju okazuje się jaki domośmy ma głosik...drze się w niebogłosy...
Zawieziona do matahai kładzie sie i grzecznie leży...
Wieczorem dzwoni znajomy, że rolety u tych państwa opuszczone a do mnie nikt od niech nie zadzwonil...
Jednak dzis o 8 dostaje smsa z podziękowaniem za uratowaniem kici i pytaniem kiedy mozna ja odebrac podpisane nazwiskiem...dzwonie do pani...informuję, że kicia siedzie sobie teraz bezpieczna i spokojna w klatce, że dzisiaj będzie miała dalsze badania i że nie oddamy jej dopóki nie będzie z nią wszystko ok...imformuję panią, że wetka powiedziałą, że jeśli to uszkodzony kręgosóp to doradza eutanazję i, że zapłaca za wszystkie zabiegi...Pani wyraża na to wszystko zgodę...informuje mnie, że ona z córka wyjechała na jakiś konkurs tańca a mąż pewnie chciał przewietrzyc mieszkanie...
Co w tym wszystkim mnie zabija...te dzieciaki godzinę podchodziły od człowieka do człowieka prosząc o pomoc w wyjęciu kici...i dopiero po takim czasie się ktoś znalazł...co by się stało gdyby mój znajomy nie był tam akurat w tej chwili???
Kici została podarowana druga szansa...czy dostanie trzecia okaże się po badaniach...