» Pon cze 09, 2008 18:59
Rosnące wzdłuż ścieżki paprocie rzucały chłodny cień i kilka razy odpocząłem przysiadając na prz\ydrożnych kamykach. Kamyki porastał miękki, zielony mech , tak że były wygodne niby fotele...Było gorąco. Włosy przylepiły mi sie do czoła, a koszulę można było wykręcać.
Pomny, że buty były nowomodną fanaberią współczesnych skrzatów - zdjąłem je i bosymi stopami dotknąłem mchu. Zrobiłem parę kroków doznając wrażenia jakbym szedł po zielonym, sprężystym dywanie. Mech mile chłodził strudzone stopy, łaskotał w nogi , a gdy skoczyłem z jednej kępki mchu na drugą zapadłem się weń po kolana...
Szedłem podskakując jak mały skrzat, a słoneczne promienie, przesiane przez liście paproci groteskowo rozciągały mój cień.
Po drugiej stronie zagajnika trafiłem na oczko wodne, okolone sitowiem i tatarakiem . Woda w nim była złoto-brązowa i chłodna i z przyjemnością zanurzyłem w niej stopy. Miała zapach butwiejących liści i postanowiłem, że pozostanę tu do wieczora, wykąpię się i rankeim, odświeżony, ruszę dalej.
Oczko wodne leżało z dala od drogi, w pobliżu rosło kilka starych, rozłożystych drzew, na które w razie niebezpieczenswta mógłbym uciec, więc najspokojniej w świecie ukryłem tobołek w trawie i wdrapawszy się na jedno z drzew znalazlem wygodne rozwidlenie, wprost stworzone do tego, aby oparłszy się plecami o szorstki pień uciąć sobie drzemkę.
Muchy brzęczały obok mego nosa a ptaki wydzierały się tuż nad moją głową , ale nie zakłóćało to w niczym mego snu...
Obudził mnie wieczorny wietrzyk. Zaszeleścił w sitowiu, rozwiał mi włosy i zmarszczył lekko taflę wody. Zsunąłem się z drzewa, zdjąłem ubranie i pobiegłem na brzeg oczka. dno było miękkie i piaszczyste, a kiedy zanurkowałem, obok mnie przemknęło spłoszone stadko małych rybek, w przybrzeżnym mule zaświeciły oczy raka.
Wyszedłem na brzeg i nie czekając aż wyschnę założyłem ubranie. Z kilku suchych, znalezionych pod drzewami gałęązek rozpaliłem nieduże ognisko i nad wątłym płomykiem przysmażyłem kawałeczek słoniny.
Syty i wypoczęty wyciągnąłem się na ciepłym piasku i spojrzałem w niebo. Nad moją głową błyszczało mnóswto większych i mniejszych gwiazd, ale wśród nich moje oczy nie wypatrzyły tej jednej, jedynej.
Pomyślałem o garncarzu zastanawiając sie dokąd mógł wieźć swoje miski i kubki, wyobraziłem sobie moją ukochaną malującą kolorowe kwiaty i powędrowałem myślami za rodzinny piec O tej porze dziadek zapewne siedział przed domem ze swoją fajką, a nocny park otaczał dom szpalerem drzew.
Pomyślałem, że niedługo powrócę do siebie i wdrapałem się na swoje drzewo. Z samego czubka widać było łąKi spowite wieczorną mgłą opalizującą w świetle księżyca i ledwie widoczne światełka domow.
nagle w ciszę wdarł się turkot kół. Wozy podskakiwały na wybojach, parskały konie, a nad wszystkim górował głos harmonii.
Melodia niosla się wytraźnie i daleko, las odbijał ludzkie głosy i zasłuchałem się w dziwną, melancholijną pieśń, której słów nie rozumiałem, a która napełniła mnie niespotykaną tęsknotą. Zechciało mi się nagle ruszyć przed siebie, iść dopóki zmęczenie nie zwali mnie z nóg ...
Przypomnialem sobie opowieść o syrenach wabiących śpiewem żeglarzy i mocniej uchwyciłem się gałęzi. Wozy przejechały drogą a w powietrzu pozostał zapach koni i wzbitego spod kopyt kurzu. Nie wiedzialem wówczas, kim byli owi ludzie i kto im w podróży towarzył, historie bowiem mają to do siebie, że dopełniają się po latach, gdy zasiadłszy w kręgu przyjaciół przywołuje się dawne dni i dawne przygody.
Rankiem , kiedy pierwsze promienie słońca przebiły sie przez gałęzie zszedłem na doł, umyłem twarz w złotobrązowej wodzie, wyssałem grudkę miodu i ruszyłem w drogę.
Nocne wozy pozostawiły na piaszczystej drodze głębokie koleiny, toteż iść nie było mi łatwo, stopy zapadały się w piasek, kurz kręcił w nosie, a słońce grzało mocno choć południe bylo jeszcze daleko.
Obozowisko zauważyłem gdy droga szerokim zakrętem mijała rozległą łąkę. Wyprzągnięte z wozów konie brodziły w wysokiej trawie, a wozy stały z boku, jak ogromne, nieruchome, kolorowe żuki.
Między wozami uwijala się bosonoga, smagłoskóra dzieciarnia, a z kotła ustawionego nad palącym się na środku łąki ogniskiem dochodził smakowity zapach żeberek duszonych w kapuście.
Poczułem, jak zaburczało mi w brzuchu i przyspieszylem kroku.
I tak bardzo byłem zajęty myślami o sutym obiedzie, że zlekceważyłem glos mojego serca, które najwyraźniej chciało mi powiedzieć, że jestem bardzo, ale to bardzo blisko jakiegoś celu...
Z ilości wozow pojawiających się na drodze pojąłem, że zbliżam się ku miastu, którego jeszcze nie było widać na horyzoncie.
Na polach pachniał pierwszy pokos siana, a nad drogą krążyły jaskółki. Było gorąco i duszno i pomyślałem, że ten dzień musi zakończyć się burzą.
Nie myliłem się - kiedy slońce zaczęło chylić się ku zachodowi na niebie zgromadziły się ciężkie, stalowe chmury, ruszył się lekki wiatr, a za horyzontem coś zamruczało. Pomrukowi odpowiedziało strwozone porykiwanie krów i gęganie spłoszonych gęsi taplających się w przydrożnym stawie. rozejrzalem się dokoła w poszukiwaniu schronienia, ale pamiętając przestrogi Bazylego nie szukałem drzew, w które łacno mógłby trafić zbłąkany piorun.
Wiatr powoli wzmagał się. Porywał źdźbła trawy, unosił kurz skręcając go w małe, wirujące po całej drodze lejki. Przetarłem oczy i przyspieszyłem kroku. w szeleście traw i szumie drzew nie dosłyszałem kroków za moimi plecami i dopiero, gdy drobna dłoń pociągnęła mnie za kubrak - zatrzymałem się.
- Za mną - zawołał bardzo stary skrzat i pobiegliśmy w stronę kamiennej piwniczki zarośniętej trawą. Gdy dobieglismy do wlotu ciężkie krople deszczu zaczęły bębnić o ziemię.
- Uff - odetchnął z ulgą stary skrzat i otarł czoło rękawem koszuli.
Miał długą siwą brodę, krzaczaste brwi i spaloną słońcem twarz, a ubrany był w płócienne spodnie i kapcie, własnoręcznie wykonane z łyka.
Grzmot, który przetoczył się nad polem ogłuszył nas, a deszcz uderzył ze zdwojoną siłą.
Spojrzałem ku wejściu, ale stary pokręcił głową.
- To dobre i bezpieczne schronienie- rzekł, wyjął z kieszeni fajkę i widząc, że i ja wydobyłem swoją poczęstował mnie tytoniem.
Siedzieliśmy bez słowa wsłuchani w nawałnicę na zewnątrz rozkoszując się smakiem tytoniu i poczuciem bezpieczeństwa.
- Jestem Filip - przedstawił się stary, gdy deszcz ustał, a odgłosy burzy zaczęły ścichać. Uścisnęliśmy sobie dłonie i w paru słowach opowiedziałem skąd i dokąd podążam.
Burza oddalała się, ścichając za lasem, a Filip wydobył skądś garść suszonych jagód i naprędce posililiśmy się.
- Właściwie mieszkam tam - Skrzat wskazał kilka zabudowań pod lasem, - ale tutaj uciekam, by odpocząć.
Kiedy moje zapasy uszczupliły się o suche grudki miodu dowiedziałem się, że Filip posiada liczną rodzinę, składającą się w większości z dzieci. Był to bezdomny i zagubiony skrzaci drobiazg, który pozgarniala z bezdroży towarzyszka Filipa a gromadka ta szczególnie upodobała sobie towarzystwo Filipa, którego zgodnie nazywała dziadkiem i co wieczór domagała się najprawdziwszych, dziadkowych opowieści.
- Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, kiedy zaprosze cię do nas ? - zapytał trochę nierpewnie Filip. - Dzieje się tu niewiele, więc...
- W porządku - odrzekłem przyjmując taktykę, której nauczył mnie Bazyli : " jeżeli jestes w sytuacji bez wyjścia postaraj się nie połamać sobie pazurów...to znaczy ponieść jak najmniejsze szkody ", toteż idać w ślad za Filipem przypominałem sobie kolejno wszystkie historie mojego dziadka...
Rodzina Filipa składająca się - jak okazało się później - składała się z mego gospodarza, jego towarzyszki i trzynaściorga sierot w różnym wieku, z których każde miało sto pytań do zadania i sto pomysłów na minutę...Gdy Filip przedstawił mnie jako swego przyjaciela , co w gruncie rzeczy wcale nie było niczym dziwnym, bowiem skrzat skrzatowi zwykle jest przyjacielem - dzieciarnia otoczyła mnie ciasnym kręgiem wypytując o najrozmaitsze rzeczy, opowiadając jedno przez drugiego, jaka straszną burze mieliśmy przed chwilą i przepychając się wzajemnie.
Podnioslem rękę w górę tak samo, jak robił to Melchior chcąc uspokoić rozbrykane dzieci.
- Jeżeli natychmiast położycie się do łóżek - powiedziałem - to byc może opowiem wam...
- ... naprawdę straszną historię ! - przerwał mi chór podekscytowanych głosów i dzieciarnia rzucila się na zlamanie karku w stronę swoich posłań.
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!