Ja ostatnio jestem ta najgorsza wyrodna matka

bo kiciawki przyzwyczaily sie, ze jestem w domu i kazde wyjscie (a raczej powrot) to dramat

.
Denerwuje sie na biedna Daisy jak rano chodzi i sie drze, a ja akurat zaplanowalam sobie wstanie o 7 a nie o 5 rano. Potem mi wstyd, bo to jest bardzo madra koteczka i drze sie tak strasznie tylko wtedy, kiedy trzeba cos zrobic i potrzebuje mojej pomocy

(no, oprocz darcia sie na balkonie, to pomijam

): sprzatnac kuwete bo super brudna i kiciawka nie moze siooooo zrobic, albo zwymiotowala klakami i trzeba koniecznie sprzatnac, a to woda "wyszla" i trzeba swiezej nalac, albo po prostu kocyk spadl z parapetu

(pomijajac chwile krytyczne, gdy o 4 rano SKONCZYLO SIE suche). Potem przez dwa dni chodze i ja przepraszam

.
Na Leeloo tez sie czasem denerwuje, bo ten kot potrzebuje mojej ciaglej obecnosci podczas wszystkich czynnosci. I ma zwyczaj raniutko zawodzic pod drzwiami, zeby ja wpuscic na harce pod lozkiem

. Baaaardzo smutno zawodzi i zwykle po 10 minutach sie poddaje

.
Jedynie na Telme krzycze za rzeczywiste przewinienia bo zolza nie rozumie ze "nie wolno!". Ostatnio wskoczyla mi przez ramie na blat kuchenny (robilam SOBIE cos do jedzenia) i stlukla dwa talerze i szklanke, i bardzo sie wystraczyla, co nie przeszkadza jej w buszowaniu po owych blatach nadal

.
A dzisiaj u weta (bylam z przeziebiona ponownie Daisy i Leeloo z alergia jakas) widzialam slicznego

rudego kotecka, z bialym zabotem i skarpetkami. Byl sliczny i baaaardzo odwazny

podobno zostal znaleziony w lesie PRZYWIAZANY do drzewa

. I wetka smiala sie, jak sie skarzylam, ze krowki nie byly takie sliczne i takie czyste i takie ufne

jak je bralam... Ale i tak je kocham

i nikomu nie oddam...