Kciuki zadziałały. Mission accomplished
W sumie szkoda, że nikt tego nie kręcił, byłaby niezła komedia
Pani Kamila przygotowała trzy różne kartony. Komisyjnie (galla, mój TŻ i ja) został wybrany jeden z nich, dodatkowo wzmocniony taśmą. Na węższych bokach długopisem zaznaczyliśmy otwory i nacięcia.
Pani Kamila uzbrojona w karton wyszła do Perły, nasza trójka uzbrojona w klatkę-łapkę, płachtę oraz nożyk została za drzwiami, został z nami pan z ochrony, żeby w razie czego migusiem wpuścić nas na teren.
Perła przyszła, Kamila nakryła ją kartonem, wystartowalismy. Kiedy dobiegalismy Perła dziko wyjąc prawie wyskoczyła z kartonu, przebijając głową teoretycznie wzmocniona górę, przydusiłam ją gołą ręką, TŻ narzucił płachtę. My trzy kobiety oplotłyśmy swemi ciałami karton z szamoczącą się Perłą, TŻ zaczął wycinać otwory. Perła wyje, my leżymy, TŻ tnie. Nie było łatwo, trzeba było ciąć płyciutko, żeby w razie czego nie drasnąć kotki. W końcu otwór został nacięty, klatka otwarta (od strony "jedzeniowej"), przyciśnięta do kartonu. Wtedy TŻ bokiem, za pomocą drugiego końca nożyka, zaczął wypychać wyciętą część. Jak już trochę wypchnął, Perła załapała, że tamtędy można wyjść

i wbiegła do klatki. I już w tej klatce została
W lecznicy dziki tłum. Czekaliśmy dość długo na wizytę obmyślając co zrobić z kotką, jak już wizyta dobiegnie końca. I wtedy pojawił się anioł - jedna z wetek. Zobaczywszy nas przed lecznicą z nakrytą klatką wypytała co to za kot. Za chwilę wróciła, zabrała Perłę, skasowała wizytę i odesłała nas na razie do domu. Anioł da mi znać jakie decyzje zostaną podjęte i co z Perłą dalej. Więc czekam na wiadomość.
I cholernie się cieszę, że udało się tę kotkę złapać
