Piątkowe popołudnie to nie jest najlepsza pora na transport kota, który ma chorobę lokomocyjną

I na dodatek przez pół Warszawy.
Najwazniejsze jednak, że jesteśmy już w domu

Chociaż Puszkin mokry straszliwie, no bo strasznie się slinił, a na koniec podróży jeszcze małe siooo poleciało
Puszkin wyszedł z transporterka na mooocno ugiętych łapach, jadąc brzuchem po podłodze. Poogladał kuchnię i przedpokój ale do sypialni tylko łypnął okiem - po czym biegusiem wrócił do kuchni i władował się do tansporterka. Podałam jedzonko i picie, kuweta osobista też gotowa - na razie dam Puszkinowi spokój. Wieczorkiem postaram się porobić zdjęcia
