Witaj Kochany Psotusiu
Wklejamy znowu
Ineczko jestem zachwycona Twoimi wierszykami
Jestes bardzo uzdolnioną Koteczką
Dziękuję że nie pozwoliłaś się Cioteczkom nudzić w tym fajnym wąteczku
Pigułka
Jednak Pańcia nawet w czasie urlopu nie odpoczywała bez przerwy. Czasami przychodziła do niej w odwiedziny pewna znajoma. I w czasie tych wizyt one na ogół siedziały przy stole i rozmawiały po anielsku. I wtedy Pańcia dostawała ekstra pieniążki.
Kiedy indziej zamiast siedzieć jak normalne kobiety, one kręciły się po całym mieszkaniu i skakały po krzesłach. Ale wtedy przynajmniej rozmawiały po ludzku, więc co nieco rozumiałam. Po tych wizytach ze skakaniem po meblach nagle okna robiły się na chwilę czyste. Tylko że nasze ona miały dziwne szczęście. Jeśli tylko się oczyściły, to zaczynał padać deszcz – i znów były brudne. No, może nie aż tak, jak przed samym myciem, ale jednak już nie były takie czyste i przezroczyste jak powinny być.
Pańcia żartowała, że te okna prowokują deszcz. Ale podobno deszcz był czasem potrzebny, żeby nie nie uschły roślinki w ogródkach i na polach. Bo gdyby uschły, to ludzie i zwierzęta nie mieliby co jeść. Tylko że za dużo deszczu to też było niedobrze, bo wtedy roślinki gniły i też nie było z nich żadnego pożytku.
Szkoda, że ja nie mogłam rządzić tym deszczem. Już ja bym wiedziała, kiedy on ma padać i jak długo. I na pewno nie byłoby go ani za dużo, ani za mało. Dzięki temu jedzonka starczyłoby dla wszystkich/
Psotek
Ja też mógłbym pomóc Piguni w tym rządzeniu deszczem. Gdyby go było akurat tyle, ile trzeba, to by było dużo jedzonka. I wtedy byłoby ono tanie, więc Pańcia mogłaby za swoje pieniążki kupić jeszcze trochę innych rzeczy – ubranek dla siebie i zabawek dla nas. Dzięki temu jeszcze inni ludzie mogliby coś zarobić, nie tylko ci, którzy robili jedzenie. Czyli dla wszystkich byłoby lepiej, bo ci od jedzenia przecież by nic nie stracili (a może nawet by zyskali), bo co prawda sprzedaliby je taniej, ale znacznie więcej.
Szkoda, że nie miałem na to wpływu!
Pigułka
Poza tym Pańcia robiła nowe dżemy, żeby jej starczyło na cały następny rok, Bardzo lubiłam ich zapach.
Kiedyś na przykład Pańcia przyniosła takie śmieszne granatowe owoce, które nazywały się śliwki. One były strasznie duże jak na owoce. I po umyciu Pańcia musiała je przekrajać na pół, żeby wyciągnąć z nich pestki. To wcale nie było proste, bo śliwki wcale nie były okrągłe ani małe, tylko owalne i duże. Na szczęście Pańci udawało się wyrzucać te pestki. Potem już zachowywała się normalnie i zwyczajnie gotowała ten dżem. A potem go wkładała do słoiczków.
Psot wydziwiał, że w sumie dżem to nic specjalnego i że każdy by to potrafił zrobić. No ale on jakoś nie potrafił, a może mu się po prostu nie chciało.
Psotek
Pewnie bym się nauczył robić dżemy (i wiele innych rzeczy), ale po co? Przecież ani ja, ani Pigunia nie jadaliśmy dżemów. A Pańcia co prawda jadała dżemy, ale umiała je sobie sama zrobić. To po co JA miałbym się wysilać? No, chyba że z nudów mógłbym pomóc w wyciąganiu pestek. One przynajmniej czasami nadawały się do świetnej zabawy.
Rzeczywiście od czasu do czasu wyciągałem te pestki, a potem oboje z Pigunią turlaliśmy je po całym mieszkaniu. To była całkiem niezła zabawa. A kiedy nam się to znudziło, to Pańcia brała specjalną szczotkę i szufelkę – i wymiatała niepotrzebne już pesteczki, a potem wrzucała je do specjalnego worka. Kiedy worek był już pełny, Pańcia wynosiła go na specjalne miejsce, gdzie ludzie wyrzucali niepotrzebne rzeczy.
To miejsce nazywało się śmietnik. Wszyscy sąsiedzi Pańci podobno wyrzucali tam wszystko, co uważali za niepotrzebne lub zepsute. A czasami przyjeżdżał tam specjalny samochód i zabierał dokądś te4 wszystkie śmieci, które tam ludzie zostawiali. I można było śmiecić od początku.
Ale śmiesznie! Najpierw Pańcia wynosiła z domu worki ze śmieciami, żeby mieć miejsce na nowe worki, a potem ktoś je wywoził i śmiecił gdzieś indziej, żeby sąsiedzi Pańci znów mogli wyrzucać swoje pełne worki!!!
Ludzie to jednak dziwne stworzenia. Po co oni robią tyle śmieci? Przecież marnują straszne mnóstwo różnych rzeczy, które jeszcze mogłyby się do czegoś przydać. Jeśli nie do czegoś innego, to chociażby do zabawy! Mnie na przykład mocno bawiło turlanie pustych puszek po jedzonku. No ale Pańcia mi wyjaśniła, że lepiej je wyrzucić, bo przy odrobinie nieuwagi można sobie pokaleczyć łapkę o ostry brzeżek takiej otwartej puszki. To już zdecydowanie bezpieczniej jest turlać piłeczki, bo wiadomo, że przy tej zabawie na pewno nie zrobimy sobie krzywdy.
Pigułka
W końcu Pańcia musiała wrócić do pracy po tym urlopie. Wcale nie miała na to ochoty, bo to oznaczało wychodzenie z domu na wiele godzin. No a najgorsze było to, że musiała tam być o dokładnie określonej porze i nie mogła się spóźnić ani o minutę. Przez to musiała wstawać wcześniej niż w czasie urlopu.
Było mi Pańci strasznie szkoda, bo takie dokładne pilnowanie czasu to nic miłego. Ja bym chyba pogryzła kogoś, kto by mi narzucał aż tak mocno, co do minuty, gdzie i kiedy mam być. Ale Pańcia mówiła, że to i tak dobrze, że w ogóle ma pracę. I uważała, że ci ludzie z pracy nie są w stanie zrobić jej nic specjalnie złego, bo to by oznaczało, że chcą dokuczyć przede wszystkim sobie samym. Gdyby Pańci dokuczyli za mocno, to by musieli pracować za siebie samych i za nią, a wcale by nie dostali za to więcej pieniążków.
Psotek
Pańcia czasem powtarzała, że „lubi głupi robotę, a robota głupiego”. Ja tak nie do końca się z tym zgadzałem. Przecież moja Pańcia jest całkiem mądra. A mimo to jakoś nigdy nie mogła narzekać na brak pracy. Wydawało mi się nawet, że Pańcia ma zajęć raczej za dużo niż za mało.
W dodatku znów się okazało, że dzień się skracał. I robiło się coraz zimniej. Tuż po urlopie Pańcia wracała z pracy dość szybko. Było wtedy jeszcze zupełnie jasno.
Czasem Pańcia chodziła na spacery ze swoją mamą lub z Kamilą. I wtedy przynosiła do domu kolorowe listki i kasztany. I jak zwykle obie z Pigunią ślicznie dekorowały stół na nasze posiłki. Za to ja pilnowałem, żeby one obie się najadły.
Pigunia czasami udawała, że się odchudza. Ale ja zmuszałem ją, żeby jadła więcej, bo przecież nie była za gruba, a nie jest zdrowo się głodzić. Tym bardziej, że Pańcia nie żałowała nam jedzonka. A znów Pańcia czasem wracała tak zmęczona, że już jej się nie chciało robić kolacji dla siebie, a tym bardziej jej jeść. No to jej wbijałem w głowę, że musi to robić, żeby miała siłę do zajmowania się nami. To zwykle działało bez pudła!
Pigułka
Ten miesiąc, kiedy Pańcia wracała do pracy po urlopie, nazywał się wrzesień. Nie lubiłam go, bo już nie mogłam być z Pańcią tyle, ile chciałam. Jednak z drugiej strony nie był jeszcze taki zły, bo przynajmniej było wtedy jeszcze w miarę ciepło. A poza tym Pańcia właśnie we wrześniu zaczynała mi przynosić kolorowe listki do dekorowania stołu.
Zastanawiałam się czasami, dlaczego ten miesiąc nazywa się tak śmiesznie. No i kiedyś po powrocie z pracy Pańcia przyniosła mi nie listki, a bukiecik kwiatów. One miały twarde gałązki i malutkie, fioletowe kwiatuszki. Te kwiatki podobno nazywały się wrzosy, a kwitły właśnie tuż po zakończeniu urlopu Pańci. No to wreszcie wszystko było jasne: nazwa miesiąca wzięła się od nazwy kwiatków! Jak ślicznie!
Pańcia powiedziała, że kupiła te wrzosy od kogoś, kto je hodował w ogródku. Poza tym one kwitły także w lasach (cokolwiek by to było), ale tam nie wolno ich zrywać, bo są pod ochroną.
Pańcia opowiedziała nam jeszcze jedną ważną i ciekawą rzecz o wrzosach. Otóż niektórzy ludzie hodują pszczoły, czyli takie pracowite owady, które zbierają różne rzeczy – głównie pyłki kwiatów – i robią z nich miód, czyli ulubione jedzonko Pańci i jej mamy. No i podobno najsmaczniejszy, najzdrowszy i najdroższy jest miód, który pszczoły robią właśnie z pyłków wrzosu. Pańcia miała w domu słoiczek takiego miodu wrzosowego. On był ciemniejszy niż inne gatunki miodów. Pańcia bardzo go ceniła. I zwykle wkładała łyżeczkę miodu do każdej filiżanki swojej porannej kawy.
Psotek
Podobno ludzie na ogół wsypywali do swojej kawy cukier. Pańcia też tak robiła, jeśli akurat nie miała miodu. Ale jeśli go miała, to cukier szedł w odstawkę. Pańcia mówiła, że cukier jest świetny do robienia dżemów, ale do niczego więcej. Podobno w kawie cukier tylko trochę zmieniał smak – i nic więcej. A w miodzie były jeszcze inne rzeczy, które były dobre dla zdrowia Pańci.
Dobrze, że przynajmniej w tej sprawie Pańcia dbała o swoje zdrowie. No i mówiła, że w środku dnia zawsze jadła ciepły obiad. To dobrze, bo dzięki temu potem miała siłę na intensywną pracę. Pańcia twierdziła, że we wrześniu jeszcze nie pracuje znów tak intensywnie, bo przecież na ogół wraca do domu jeszcze ileś tam czasu przed zmrokiem. I przypomniała mi, jak to było tuż po poprzednim urlopie. Rzeczywiście tak było, tylko że ja o tym zapomniałem, bo przecież od tego czasu zdarzyło się mnóstwo różnych rzeczy.
Pod koniec września znów przyszła ta pani, która czasem lubiła skakać po meblach. Tym razem opowiedziała nam, że u niej też zamieszkała koteczka, cała czarna, tylko z białym krawacikiem. Ta pani nazwała kicię Murcią. Niezbyt mi się to imię podobało, bo przecież jak normalny kot może żyć spokojnie mając na imię Murcia? No i ta pani opowiedziała, co kicia już umiała i jak się zachowywała.
Było dla mnie zupełnie jasne, że Murcia mimo tego strasznego imienia jest całkiem inteligentnym brzdącem. I choć jest w wieku naszych dzieci, to już ma własny pogląd na wiele różnych spraw – także własnego imienia. No i powiedziałem Pańci, że chętnie bym tę małą poznał. Ale Pańcia nie była pewna, czy to się uda.
CDN.
