Usypianie slepych miotow i nie tylko

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto cze 03, 2008 11:08

kilka lat temu (dokładnie 6 i 4 m-ce) moja ukochan kotka zachorowała, źle się czuła, miała gorączke...oczywiście w te pędy do weta, okazało się, ze miala zapalenie ucha. "wet" podal jej maść do ucha i dał zastrzyk. Wtedy byłam jeszce na tym etapie, ze wierzyłam w to co mówi wet- w końcu to mądry człowiek.

Nie był madrym człowiekiem. Podał 2 takie leki, które w konsekwencji doprowadziły do zatrucia organizmu (to wykazała sekcja). Moja kotka odchodziła przez tydzień, my u weta i wet u nas byliśmy przynajmniej 3 razy dziennie. Nie przyznał sie do końca, ze to on zawinił. Nic nie powiedział, twierdzil, ze to normalne pogorszenie stanu zdrowia, bo boli ją ucho, ale to przejdzie. Wtedy nie miałam bladego pojęcia o czymś takim jak miau, wetów w moim małym mieście było może 4. Odwiedziłam każdego, niestety juz za późno. Decydowała pierwsza doba, kiedy to ja jeszcze swięcie wierzyłam w to co "wet" mówi.

Kicia odeszła na moich kolanach, nad ranem, po zbyt długiej agonii. Nigdy nie wybacze sobie 2 rzeczy: tego, ze mu uwierzyłam i za późno pojechałam do innych wetów i tego, ze nie pozwoliłam jej odejśc ten dzień, czy 2 wcześniej.
Ona naprawde nie chiała żyć, to było widać w jej oczach, które gasły z każdą godziną. Pewnie do końca zycia bedzie mnie prześladować ta ostatnia noc. i dlatego już nigdy nie uwierze w diagnoze jednego weta i już nigdy nie pozwole mojemu przyjacielowi odchodzic w takim cierpieniu.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*Obrazek

Jeśli nie odbieram, to postaram się jak najszybciej oddzwonić - 695-817-051
Wyprzedaż przeprowadzkowa - viewtopic.php?f=27&t=110041 - ZAPRASZAM!

milenap

 
Posty: 12493
Od: Czw mar 06, 2008 12:35
Lokalizacja: słupsk

Post » Wto cze 03, 2008 11:17

Tez sie przylacze do rozwazan.
Nie bede sie wypowiadac na temat malenstw bo dla mnie wypruwanie kociat na dzien przed narodzinami jest barbarzynstwem i tak juz zostanie.

Ale o doroslych chce napisac. Moj Szeryf wlasciwie od zawsze zyje na kredyt. Znalazlam zaglodzony szkielecik wrzeszczacy o szanse na zycie. Dostal wykorzystal i zyl. Calkiem fajnie nawet. Ale przyszedl styczen ubieglego roku kiedy zlapal, a wlasciwie chyba przynioslam mu z piwnicy to "cos". Obrzydliwe, wstretne ale juz wtedy to znalam. I Szeryfa jako, ze byl ostatni w serii udalo sie uratowac. Nie udalo sie dziewiatce z piwnicy. To "cos" spowodowalo, ze Szeryf niemal rozkladal sie za zycia. Skora zaczela sie rwac. Mial taki charakterystyczny zapach. Nie pozwolilam go uspic tylko, jak ktos napisal, desperacko ratowalam. Jeszcze w ubieglym roku mial zapalenie oskrzeli i juz nawet nie wiem co. W kazdym razie cykloferon bral 3 razy. Od konca roku, znaczy od listopada nie bierze zadnych lekow procz homeopatii. Moze nie jest to zycie najlatwiejsze. Ale obydwoje nauczylismy sie z tym zyc. On wie, ze beze mnie jest mu gorzej wiec wszystkiemu sie poddaje a ja wiem, ze tylko ja wiem co mu potrzeba. Moze w tym troche zarozumialstwa ale jak mnie nie ma w domu to pogarsza sie. Bo trzeba pilnowac, zeby nos byl drozny, zeby go przeplukac, zeby zakropic a wlasciwie zapsikac. On to wszystko pozwala sobie robic ze stoickim spokojem. Po czym wypsikuje malowniczego gluta na sciane i jest fajnie. Ale kiedy biega w ciagu dnia w chwili lepszego oddychania, albo wali sie jak Rejtan w drzwiach kiedy mamy wyjsc, albo domaga sie uwagi i glaskania kiedy jemy albo sprawdza, czy jeszcze spimy nie mam watpliwosci, ze zrobilam dobrze. Nie tylko dla siebie dobrze, ale dla niego. Tylko, ze w takich przypadkach trzeba sobie zadac pytanie podstawowe - czy mam chec, czas, pieniadze zeby to wszystko robic. Bo tego co wymienilam trzeba miec duzo, zeby wytrwac. I dlatego niektorzy wola wymienic na nowszy model tak jak niedawno Pirata, ktorego ratowalysmy z anemonn w ubieglym roku.
Mysle, ze to przez co przeszlismy z Szeryfem w ubieglym roku warte bylo tego co jest w tej chwili. Mimo, ze z nosa wciaz leci.
Z drugiej strony trzezwo myslac za te pieniadze mozna bylo uratowac wiele kocich istnien. Tylko, ze tamte juz sa bezimienne, nie widoczne, byly- nie ma, a Szeryf jest z imieniem, ze zdjeciami.

Dlatego czasem sie okropnie denerwuje, ze ratuje sie z desperacja takie, ktore maja marne szanse na zdrowe zycie a "beztrosko" zabija sie te, ktore mialyby szanse na zdrowe zycie. Ale to odwieczna tragedia wyboru.

Lidka

 
Posty: 16220
Od: Wto lut 03, 2004 8:57
Lokalizacja: Katowice

Post » Wto cze 03, 2008 11:26

Przypomnę to, co napisałam w innym wątku:

Mój Pimpuś nie jadł przez 6 tygodni. Zapalenie górnych dróg oddechowych, potem zapalenie płuc. Gehenna - codzienne wędrówki do veta na kroplówki (trasa Biały Prądnik - Borek Fałęcki w Krakowie - horror! autobus i tramwaj) bo sama sobie z tym nijak nie radziłam (Pimpuś mimo osłabienia bronił się przez kroplówkami bardzo skutecznie - nie raz spłynęłam krwią). Potworne zmęczenie, zwatpienie, rozpacz. Vet kazał mi walczyć I co? Pimpuś wygrał. Doszedł do siebie - co zakrawało na cud - i żył jeszcze szczęsliwie kilka lat.

Gdybym na początku zwątpiła - odebrałabym mu tych kilka szczęsliwych lat.......
Obrazek Amelki już nie ma...

Miuti

 
Posty: 6238
Od: Pt lis 30, 2007 12:03
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto cze 03, 2008 11:27

Lidka, ale czasem żeby uratować chore zwierze nie wystarczą czas i pieniądze. Bywają choroby nieuleczalne po prostu :(
ObrazekObrazek

bechet

 
Posty: 8667
Od: Śro sie 24, 2005 9:54
Lokalizacja: kraków

Post » Wto cze 03, 2008 11:48

Gdy jest cień sznsy chociażby- trzeba walczyc, tak uważam.

Ale gdy jej nie ma - pozwolić łagodnie odejsć.

Zresztą mysle, ze każdy, kto ma kota, czy psa, zna swoje futerko (a przyanjmniej powinien)i widzi wiele rzczey, których sie nie da opisać słowami
Obrazek*Obrazek*Obrazek*Obrazek

Jeśli nie odbieram, to postaram się jak najszybciej oddzwonić - 695-817-051
Wyprzedaż przeprowadzkowa - viewtopic.php?f=27&t=110041 - ZAPRASZAM!

milenap

 
Posty: 12493
Od: Czw mar 06, 2008 12:35
Lokalizacja: słupsk

Post » Wto cze 03, 2008 11:53

Ja wiem, ze to nie zawsze takie proste. Choc historia Szeryfa tez nie jest prosta.
Nie raz plakalam czytajac o Kaszmirze. I wiem, ze zrobilas tak duzo, ze nikt lacznie z Toba nie moze Ci nic zarzucic.
Moze teraz nie jestem zbyt obiektywna, bo wciaz mnie boli smierc Pirata, ktorego leczono tabletkami przeciw goraczce i opiekunka byla odporna na wszelkie sugestie. A potem radosnie zadzwonila, ze wlasnie ma maluskiego kociaczka i nie wie co z nim zrobic a ja przeciez odchowywalam. I w tym kontekscie pisalam o tej checi, czasie i pieniadzach.
Z calkiem innej strony patrzac, rodzimy sie po to, zeby sie rozmnozyc i umrzec, dlatego tak sie wkurzam jak niektorzy pisza, ze porod to takie niebezpieczne przezycie. Przeciez po to sie rodzimy. Przeniesc geny na nastepne pokolenie to jest sedno zycia. To co dzieje sie miedzy narodzinami i tym aktem przeniesienia i pozostawienia potomka i ile osobnikow przy tym sie wykruszy to w koncu malo wazne. Oczywiscie nie jest to nie wazne dla tego osobnika, to absolutna racja. I dla tego osobnika jest wlasnie wazne to co dzieje sie miedzy tymi dwoma faktami.
Uzurpujemy sobie rozna prawa, tu tez niezle mieszamy i stad te klopoty.
Jak pomysle , ze to co robie w piwnicy, ze sie wtracam i ratuje, to wlasciwie tez ze szkoda dla kotow ogolnie, to robi sie nieprzyjemnie, ale nie zawsze o tym mysle.
Chyba troche zanadto zbaczam.

Lidka

 
Posty: 16220
Od: Wto lut 03, 2004 8:57
Lokalizacja: Katowice

Post » Wto cze 03, 2008 14:22

Ja jeszcze tylko w jednej kwestii- uwazam ze bardzo niesprawiedliwe, krzywdzace i nie na miejscu jest pisanie o egoizmie opiekunow ktorzy jakoby utrzymuja przy zyciu zwierzaka 'dla siebie'. Smierc, umieranie- "sztuka tracenia" jest byc moze najtrudniejszym doswiadczeniem, bardzo osobistym, intymnym. To co sie dzieje w relacji miedzy bliskimi istotami, rowniez czlowiekiem i zwierzeciem, jest znane tylko im, niekiedy garstce najblizszych.
Nie da sie przylozyc zadnego schematu, wyznaczyc zasad i wedlug nich rozliczac, co ma sens a co nie, co jest dla kogo i w jakiej proporcji.
Proba oceniania czyjegos postepowania i decyzji, twierdzenie, ze wie sie lepiej co jest wlasciwe i jak dana osoba powinna postapic dla mnie jest wchodzeniem z butami na czyjs teren, sfere bardzo osobistych przezyc, decyzji, dylematow. Byc moze zdarzaja sie sytuacje skrajne, tak w jedna jak i w druga strone. Uwazam jednak ze jest to zdecydowana mniejszosc, na tyle, ze odczuwam pokore i zaufanie wobec indywidualnych decyzji opiekunow. Nie oceniam i tego samego oczekuje dla siebie.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sa dwie Mamy i jedno Slonce/chociaz kazda inaczej kocha/Marta ma podrapane od "zabawy" rece, Ania- mruczacego na kolanach kota.

nan

 
Posty: 3267
Od: Śro lis 12, 2003 19:54
Lokalizacja: Warszawa-Mokotow

Post » Wto cze 03, 2008 14:37

Ja jeszcze tylko w jednej kwestii- uwazam ze bardzo niesprawiedliwe, krzywdzace i nie na miejscu jest pisanie o egoizmie opiekunow ktorzy jakoby utrzymuja przy zyciu zwierzaka 'dla siebie'. Smierc, umieranie- "sztuka tracenia" jest byc moze najtrudniejszym doswiadczeniem, bardzo osobistym, intymnym. To co sie dzieje w relacji miedzy bliskimi istotami, rowniez czlowiekiem i zwierzeciem, jest znane tylko im, niekiedy garstce najblizszych.

Wiesz co - przemyślałam swoje zdanie i stwierdzam, że masz rację.
Cierpienie cieszy tylko masochistę.
Obrazek Amelki już nie ma...

Miuti

 
Posty: 6238
Od: Pt lis 30, 2007 12:03
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto cze 03, 2008 14:50

Miuti pisze:Smierc, umieranie- "sztuka tracenia" jest byc moze najtrudniejszym doswiadczeniem, bardzo osobistym, intymnym.

Sformułowanie "sztuka tracenia" sugeruje patrzenie wyłącznie z punktu widzenia opiekuna, niestety :(
abluo ergo sum

Beliowen

Avatar użytkownika
 
Posty: 55549
Od: Czw lis 25, 2004 11:33
Lokalizacja: 52°04′N 21°01′E

Post » Wto cze 03, 2008 15:11

ja wierze, ze ta "sztuka tracenie" może oznaczać właśnie wyzbycie sie egoizmu-tracę przyjaciela, cierpie ja, ale wiem, ze robie to dla niego, by nie cierpiał, jeśli naprawde nie mogę mu pomóc.

i zgadzam sie, to są bardzo idywidualne kwetsie, żadna historia nie jest taka sama i nie ma jednego "dobrego" schematu.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*Obrazek

Jeśli nie odbieram, to postaram się jak najszybciej oddzwonić - 695-817-051
Wyprzedaż przeprowadzkowa - viewtopic.php?f=27&t=110041 - ZAPRASZAM!

milenap

 
Posty: 12493
Od: Czw mar 06, 2008 12:35
Lokalizacja: słupsk

Post » Wto cze 03, 2008 15:18

Prawdę powiedziawszy nie rozumiem tej "sztuki tracenia".
Niedawno spotkałam opiekunkę chorego na nowotwór psa. Nowotwór z przerzutami. Otwarte rany, duszności.
Ta pani ma świadomość tego, że pies bardzo cierpi. Podawane środki przeciwbólowe nie dają żadnego komfortu.
Opowiadała o tym ze łzami, bo to się tym psem zajmuje.
Jednak właściciel nie zgadza się na eutanazję. A cudu tu nie będzie :(.
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18769
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Wto cze 03, 2008 15:19

ja rozumiem to właśnie tak, ze w takiej sytuacji należy pozwolić, by odszedł jak najbardziej godnie
Obrazek*Obrazek*Obrazek*Obrazek

Jeśli nie odbieram, to postaram się jak najszybciej oddzwonić - 695-817-051
Wyprzedaż przeprowadzkowa - viewtopic.php?f=27&t=110041 - ZAPRASZAM!

milenap

 
Posty: 12493
Od: Czw mar 06, 2008 12:35
Lokalizacja: słupsk

Post » Wto cze 03, 2008 15:58

Tylko że godnie w przypadku zwierzęcia to chyba trochę co innego niż w przypadku człowieka?
Człowiek może wytrzymać cierpienie, jeśli ma przed sobą jakiś cel - chciałby przed śmiercią, zanim się podda, coś osiągnąć, zobaczyć
wtedy cierpienie ma nieco inną perspektywę

kot czy pies tej perspektywy nie mają.

No i - możliwości łagodzenia bólu u ludzi są znacznie większe niż u kotów czy psów
nie tylko farmakologiczne
trochę inaczej na ludzi działa chemioterapia, która m.in. niesie też złagodzenie bólu
można dokonywać interwencji chirurgicznych, które np. zmniejszają ucisk guzów na tkanki, a wraz z tym również dolegliwości bólowe

kota czy psa można prowadzić na opiatach
ale
zważywszy, że są to drapieżniki, które instynktownie ukrywają ból, znosząc go w ciszy - kiedy wiemy, że mimo leków ból jest?
I - co dalej? większe dawki? tak można w nieskończoność...
abluo ergo sum

Beliowen

Avatar użytkownika
 
Posty: 55549
Od: Czw lis 25, 2004 11:33
Lokalizacja: 52°04′N 21°01′E

Post » Wto cze 03, 2008 17:00

nan pisze:Ja jeszcze tylko w jednej kwestii- uwazam ze bardzo niesprawiedliwe, krzywdzace i nie na miejscu jest pisanie o egoizmie opiekunow ktorzy jakoby utrzymuja przy zyciu zwierzaka 'dla siebie'. Smierc, umieranie- "sztuka tracenia" jest byc moze najtrudniejszym doswiadczeniem, bardzo osobistym, intymnym. To co sie dzieje w relacji miedzy bliskimi istotami, rowniez czlowiekiem i zwierzeciem, jest znane tylko im, niekiedy garstce najblizszych.
Nie da sie przylozyc zadnego schematu, wyznaczyc zasad i wedlug nich rozliczac, co ma sens a co nie, co jest dla kogo i w jakiej proporcji.
Proba oceniania czyjegos postepowania i decyzji, twierdzenie, ze wie sie lepiej co jest wlasciwe i jak dana osoba powinna postapic dla mnie jest wchodzeniem z butami na czyjs teren, sfere bardzo osobistych przezyc, decyzji, dylematow. Byc moze zdarzaja sie sytuacje skrajne, tak w jedna jak i w druga strone. Uwazam jednak ze jest to zdecydowana mniejszosc, na tyle, ze odczuwam pokore i zaufanie wobec indywidualnych decyzji opiekunow. Nie oceniam i tego samego oczekuje dla siebie.

Nan, piszesz prawdę. Ale jest też inna prawda. Druga strona medalu. Myślę, ze życzliwa, rozumiejąca osoba "z zewnątrz" może czasem zobaczyć więcej niż ktoś, kto jest bezpośrednio zaangażowany. Bo na takie skrajne emocje jak strach, ból, bezsilność czy poczucie straty każdy człowiek reaguje inaczej. I część z nich, w ramach odruchu obronnego, będzie zakłamywać rzeczywistość, eliminować ze świadomości rzeczy, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Wtedy bardzo trudno będzie takiemu opiekunowi podjąć tę ostateczną decyzje. I podtrzymywanie zwierzęcia przy życiu, nieraz za wszelką cenę, może trwać bardzo długo. Choć wcale nie wynika to z egoizmu opiekuna, a raczej z tego, że jego umysł nie jest w stanie przyjąć oczywistych faktów.
Podejmowanie takich decyzji jest niezmiernie trudne. I każda z nich i tak obarczona jest od początku poczuciem niepokoju, bo nigdy nie wiemy do końca, czy nie mogliśmy zrobić czegoś jeszcze, spróbować leczyć inaczej, skonsultować z innym lekarzem...Myślę, że ogromnym komfortem jest mieć wtedy obok siebie kogoś bliskiego. Kogoś, kto będzie potrafił powiedzieć "daj spokój", kiedy my sami nie będziemy umieli...
ObrazekObrazek

bechet

 
Posty: 8667
Od: Śro sie 24, 2005 9:54
Lokalizacja: kraków

Post » Wto cze 03, 2008 17:33

Przeszłam przez wszytkie strony wątku i widzę, że z
"technicznego"
zrobił się jednak
"emocjonalny" i "światopoglądowy".

Przeżyłam usypianie psa oraz szczurków (każde z guzami, bez szans na leczenie) i pamietam taką sytuację, kiedy przy jednym z moich szczurków zostałam z gabinetu wyproszona. Kilkakrotnie, bo się nie zgadzałam. W końcu wetka powiedziała, że jak nie wyjdę to ona nic nie zrobi.
Nie mówię o tym, ze względów emocjonalnych (przeżywałam to bardzo)
tylko "technicznych", bo do tej pory czuję niesmak.
Czy weterynarz:
- ma obowiązek powiadomienia opiekuna jak ten zabieg będzie wyglądał? (wtedy nie chciano mi powiedzieć)
- ma prawo wyprosić opiekuna mimo jego decyzji o pozostaniu (zostałam skutecznie wyproszona)?

Dodam, że jak dostałam szczurka uśpionego to był "skrojony" - pobrano mu fragment guza. Prawdopodobnie do badań. Kiedy to zobaczyłam, wiedziałam, że byc może ten fragment posłuży do badań i uratuje inne zwierzęta. Ale czy nie powinnam była być o tym poinformowana?

Piszę o tym wszystkim, bo NIESTETY nie o wszysktim i nie wszyscy lekarze chcą mówić. I może dlatego też ten wątek jest ważny.
Obrazek Obrazek
W moim domu koty bawią się strzykawkami. A jednak patologia czai się gdzie indziej...

joshua_ada

Avatar użytkownika
 
Posty: 9851
Od: Pon gru 03, 2007 8:41

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 637 gości