Usypianie slepych miotow i nie tylko

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto cze 03, 2008 7:18

bechet pisze:
PcimOlki pisze:
Henia pisze:No właśnie ,ja też podjełam decyzje o uśpieniu przy jednym psie za póżno, o jedną cholerną noc za póżno.Nie zapomnę jej do końca życia .
Bardzo cięzko uchwycić właściwy moment ,a jak powiedział wet rzadko zwierzęta odchodzą same w spokoju.


Lepiej za późno, niż za wcześnie... tak myślę.

Dla nas może tak. Ale dla konającego w cierpieniu zwierzęcia..?


Każda istota, nawet cierpiąca, chce żyć. Przedwczesne zabieranie jej tego życia, pozbawienie szansy, jest IMO gorszą opcją. Tego się nie da cofnąc. Przypadki "cudownego" wyjścia ze stanu beznadziejnego sie zdażają. Człowiek myli się zbyt często.

PcimOlki

 
Posty: 10931
Od: Nie wrz 16, 2007 14:12
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto cze 03, 2008 7:19

Tak ,ale nie zaawansowanego raka wątroby !!!Ten pies jęczał i wył
Obrazek

Henia

 
Posty: 3068
Od: Pt mar 10, 2006 14:29
Lokalizacja: Warszawa-Muranów

Post » Wto cze 03, 2008 7:31

Henia pisze:Tak ,ale nie zaawansowanego raka wątroby !!!Ten pies jęczał i wył


Ja się zgadzam, że zrobiłaś to za późno. Pomyśl jednak, jak byś sie czuła, gdybyś psa uśpiła a następnego dnia okazałoby się, że jeszcze istniała jakaś szansa. Dlatego uważam, że lepiej za późno, niż za wcześnie. Mniejsze prawdopodobieństwo popełnienia nieodwracalnego błędu.

PcimOlki

 
Posty: 10931
Od: Nie wrz 16, 2007 14:12
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto cze 03, 2008 7:34

Jakbym się czuła?spokojnie ,bo bym wiedziała że się nie męczy.
On miał 14 lat .A tak widmo ostatniej nocy często do mnie wraca
Obrazek

Henia

 
Posty: 3068
Od: Pt mar 10, 2006 14:29
Lokalizacja: Warszawa-Muranów

Post » Wto cze 03, 2008 8:11

PcimOlki pisze:Każda istota, nawet cierpiąca, chce żyć.

Nie każda, wierz mi. Czasem ból i cierpienie są tak wielkie, że przysłaniają wszystko inne, a jedyną rzeczą, której się pragnie jest koniec tego bólu właśnie.
Oczywiście w przypadku ludzi jest to łatwiejsze do oceny, bo człowiek potrafi dokładnie to wyartykułować. Ale zwierzęta też dają nam to do zrozumienia. Problem w tym, czy potrafimy ich wysłuchać.

Decyzję o uśmierceniu Becheta podjęłam dosyć szybko, choć wiedziałam, że wcześniej czy później będziemy musieli to zrobić. Ale myślałam, ze mamy jeszcze trochę czasu. Nie mieliśmy. Bechet miał nowotwór płuc z przerzutami, pod koniec życia zupełnie siadły też nerki. Męczył sie i nie wiedział co się z nim dzieje. A ja postanowiłam go zabić, bo go kochałam i on kochał mnie. Wiedziałam, że i tak niedługo umrze. I ze jeśli nie zadecyduję kiedy, najprawdopodobniej stanie sie to wtedy, gdy kot będzie sam w domu. Wyobraziłam sobie, ze my będziemy w pracy, a on będzie czuł się coraz gorzej. Będzie cierpiał i nie będzie wiedział co robić. Może będzie się bał. I nie będzie nikogo, kto pomoże mu przez to przejść. Nie chciałam, żeby mój przyjaciel umarł samotnie. Chciałam być przy nim kiedy będzie odchodził. Mówić mu, że go kocham i że niedługo się spotkamy. Chciałam, żeby wiedział, jak bardzo ważny jest dla nas.

W przypadku Kaszmira walczyliśmy zbyt długo. To znaczy ja walczyłam, bo Tż dużo wcześniej zorientował się, że to sytuacja bez wyjścia. Ale Kaszmir był niezdiagnozowany, więc ciągle głupio wierzyłam, że może ten następny dzień, to następne badanie przyniesie rozwiązanie. Ale rozwiązanie się nie pojawiało, a Kaszmir gasł w oczach. Zajrzyj sobie do pierwszej części naszego wątku ("Na przekór...),
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=50724&start=0
a później na początek części drugiej http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=59 ... c&start=15 . Zobaczysz jak z pięknego, dorodnego, niemal sześciokilogramowego kocura przeistoczył się w przerażająco chudą (pod koniec życia ważył niecało 2,5 kg),łysą, ślepą na jedno oko, cierpiącą i nieszczęśliwą istotkę. Istotkę, której nic już nie cieszyło, ani jedzenie, ani wygrzewanie się na balkonie. Stał się apatyczny i daleki. Tę umęczoną istotkę ja z chorą determinacją woziłam do kolejnych wetów, faszerowałam sterydami i kroplówkami. Bo chciałam, żeby żył. Ale on nie chciał. Kiedy do tego wszystkiego doszła choroba nerek, od której w pyszczku pojawiły się paskudne nadżerki (kiedy Kaszmir leżał z pyszczka nieustannie sączyła się ślina z krwią), a po kolejnym pobycie u weta i podaniu znieczulenia jego organizm przez 24 godziny nie był w stanie zmetabolizować środka usypiającego i przez owe 24 godziny kot leżał tylko we własnej kuwecie, powiedziałam dość.
Kaszmir umarł leżąc na moich kolanach, na swoim ukochanym balkonie, otoczony tymi, którzy przez ostatni rok byli mu najbliżsi. Powinnam była zrobić to dużo wcześniej, powinnam była myśleć o nim, nie o sobie, ale w swojej słabości nie potrafiłam. I nawet teraz, kiedy to piszę, mam przed oczami tę chwilę. Widzę go tuż przed śmiercią. I nikt mi nie wmówi, że on wtedy chciał żyć. To ja chciałam by żył. A on już nie miał siły.
ObrazekObrazek

bechet

 
Posty: 8667
Od: Śro sie 24, 2005 9:54
Lokalizacja: kraków

Post » Wto cze 03, 2008 8:24

Bardzo podobają mi się ostatnie wypowiedzi. Widać, że wynikają z doświadczenia i przemyśleń. Dyskutanci dochodzą do różnych wniosków - ale ich tok myslenia jest godzien podziwu. Inna rzecz, że sformułowanie "wniosków ostatecznych" wydaje mi się niemożliwe.

Może posypią się na mnie kamienie - ale muszę oświadczy, że jestem za prawem człowieka do decyzji o odejściu. Inaczej mówiąc - jestem zwolenniczką eutanazji, oczywiście ograniczonej stosownymi przepisami, nie pozwalających na jej, że tak powiem, nadużywanie.

A jeżeli idzie o koty - eutanazja nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Kiedy kot, umierając, nie cierpi, ale po prostu usypia - to pozwólmy mu usnąć. W naszych objęciach, na naszych kolanach, na ukochanej poduszce.

Inna rzecz, że koty czasem nie sygnalizują cierpienia...

Swoją drogą - temat eutanazji jest tematem bardzo szerokim i trudnym.
Obrazek Amelki już nie ma...

Miuti

 
Posty: 6238
Od: Pt lis 30, 2007 12:03
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto cze 03, 2008 8:28

Miuti pisze:Może posypią się na mnie kamienie - ale muszę oświadczy, że jestem za prawem człowieka do decyzji o odejściu. Inaczej mówiąc - jestem zwolenniczką eutanazji, oczywiście ograniczonej stosownymi przepisami, nie pozwalających na jej, że tak powiem, nadużywanie.


Nic się nie posypie.
Tutaj chyba spora grupa jest za prawną możliwością eutanazji...
Ja też.
www.fundacjafelis.org
na FB: Foondacja Felis
KRS 0000228933 - podaruj nam 1%

Kasia D.

 
Posty: 20244
Od: Sob maja 18, 2002 13:40
Lokalizacja: Lublin i okolice

Post » Wto cze 03, 2008 8:56

Ja też ,zwierzęta rzadko odchodzą ze starości ,częściej chorują i uważam że jeżeli naprawdę kocham swojego zwierzaka ,nie pozwolę mu się męczyć i cierpieć .
Obrazek

Henia

 
Posty: 3068
Od: Pt mar 10, 2006 14:29
Lokalizacja: Warszawa-Muranów

Post » Wto cze 03, 2008 9:01

Generalnie zawsze sprzeciwiam się "humanizacji" zwierząt i jakkolwiek by ich nie kochać czy uwielbiać to nie sądzę by można było swobodnie przykładać ich zachowania do naszych i twierdzić, że są takie same bo one czują to samo co my. Instynkt przeżycia jest instynktem pierwotnym i współdzielimy go mimo odległości na drzewie ewolucyjnym, ale czy możemy z całą pewnością powiedzieć, że cierpiący kot chce umrzeć "godnie" czy woli żyć i cierpieć bo tak kieruje nim natura? Do dziś się zastanawiam czy nie uśpiłam psa za wcześnie- owszem cierpiał i to bardzo, a jednocześnie bardzo szukał naszego towarzystwa wciąż starając się być tym wesołym merdającym psiakiem, którym był przez 14 lat. Choć spokojnie zasnął na moich rękach to wspomnienie jego śmierci wciąż jest dla mnie bolesne. ale może właśnie w tym tkwi problem? Mój ból, moja niepewność właściwości podjętej decyzji, moje poczucie straty-to moje odczucia, a co czuł on to do dzisiaj nie wiem. Więc kiedy jest ten właściwy moment?
A z drugiej strony moja mama zawsze wspomina kota swoich rodziców- wielkiego starego kocura, pana wiejskiego podwórka. Przeżył jakieś dwadzieścia lat dowodząc kocią hałastrą w obejściu, a kiedy był już prawie ślepy i głuchy i ledwo się poruszał podczołgał się do psiej budy tak , aby pies mógł go dosięgnąć (a długość łańcucha, na którym były uwiązane psy znał bezbłędnie) i czekał... Pies go nie zawiódł. :cry:

Ewutek

 
Posty: 1446
Od: Wto wrz 04, 2007 17:48
Lokalizacja: Gdynia

Post » Wto cze 03, 2008 9:13

bechet - dziękuję, że to napisałaś.

Zbyt często w lecznicy (i nie tylko) widzę takie historie - ludzi, którzy nie pozwalają odejść swojemu zwierzęciu wtedy, kiedy cierpienie nie jest jeszcze straszne, a wiadomo, że będzie tylko gorzej. Zbyt wiele zwierząt cierpi z powodu egoizmu swoich opiekunów, utrzymujących je przy życiu na siłę, w bólu (tylko łagodzonym, bo nie da się go wyeliminować całkiem), bez radości życia, faszerując lekami, wożąc do lecznic i narażając na ciągły stres.

Jana

 
Posty: 32148
Od: Pt sty 03, 2003 19:59
Lokalizacja: Warszawa (Koło)

Post » Wto cze 03, 2008 9:39

W odniesieniu do ludzi to się nazywa - terapia uporczywa. I jest bez sensu.
Obrazek Amelki już nie ma...

Miuti

 
Posty: 6238
Od: Pt lis 30, 2007 12:03
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto cze 03, 2008 10:46

Jana pisze:bechet - dziękuję, że to napisałaś.

Zbyt często w lecznicy (i nie tylko) widzę takie historie - ludzi, którzy nie pozwalają odejść swojemu zwierzęciu wtedy, kiedy cierpienie nie jest jeszcze straszne, a wiadomo, że będzie tylko gorzej. Zbyt wiele zwierząt cierpi z powodu egoizmu swoich opiekunów, utrzymujących je przy życiu na siłę, w bólu (tylko łagodzonym, bo nie da się go wyeliminować całkiem), bez radości życia, faszerując lekami, wożąc do lecznic i narażając na ciągły stres.


Jana, to tez nie jest takie jednoznaczne. Jestem tego najlepszym przykladem.
Dawniej - a w tym wypadku "dawniej" to kwiecien tego roku - myslalam, ze kiedy przyjdzie zalamanie zdrowia mojej staruchy - Lunki to nie pozwole jej cierpiec, uspie ja. Luna jest stara dama, u mnie od 18 miesiecy: wlasciwie nie ma nerek, ma chore serce. Zalamanie przyszlo 30 kwietnia. Ona od kilku dni byla nieswoja, widac bylo ze gorzej sie czuje. Rano zrobilismy badania krwi a kolo 13 dostalam sms z lecznicy: krea 8, mocznik 67 (normy: 1,8 i 11,7 dla mocznika). Siedzialam wtedy na konferencji, przemawial marszalek a ja plakalam jak bobr. Chyba nigdy jeszcze tak urzedowe wystapienie nie zostalo oplakane tak rzewnymi lzami (dla kogos kto patrzyl z boku). Wrocilam do domu - bylo coraz gorzej. Ale podjelismy walke. Kolejnego dnia - dramat, myslalam ze ona umiera. Pedem do lecznicy, bylam przekonana ze wioze martwego kota. Jednak zyl - powiedzialam "uspic". A wet na to - wyniki straszne, ale to to tylko atak padaczki... Bylam chyba na siebie zla ze nie podjelam tej decyzji, przeciez dobrze juz nigdy nie bedzie, bedzie coraz gorzej. Trzymam ja tu kroplowkami, lekami... A ona do tego przywykla, widzac "kroplowkowy" kocyk czeka przy krzesle, kiedy usiade - wskakuje, nadstawia dupke i mruczy, mruczy, mruczy :)
I jestem najlepszym dowodem jak bardzo zla decyzje moglam podjac. Lunka przytyla, jest szczesliwym i radosnym kotem, je, bije inne koty, kocha mnie nieprzytomnie, cieszy sie zyciem. Wyniki ma wciaz dramatyczne (zawsze miala bardzo zle, zreszta dlatego zostala u mnie bo weci dawali jej gora miesiac zycia). Mamy jeszcze troche czasu - a ja juz bylam pewna ze w imie milosci powinnam pomoc jej odejsc. Jej cialo jest w takim stanie, ze znalazla sie na lecznicowej liscie cudow: zwierzat, ktore zyja niewiadomodlaczego.
Niestety nie ma odpowiedzi kiedy jest TEN czas.
" (...) Ty nieuku pisowski!"
"Ale zawsze można zmądrzeć, naprawdę. Miejcie odwagę, spróbujcie! Chyba że nadal wolicie być w sekcie, w której wasz guru robi z Wami co chce i kiedy chce."
Obrazek
https://www.sklepjubilerski.com/porady- ... jubilerski, cytaty: 1.S. Niesiołowski, 2. D.Wildstein

Liwia

Avatar użytkownika
 
Posty: 15703
Od: Pt gru 03, 2004 19:58

Post » Wto cze 03, 2008 10:48

Liwia, gdyby nie było żadnej poprawy przez kilka miesięcy - nadal utrzymywała byś Lunkę przy życiu?

Jana

 
Posty: 32148
Od: Pt sty 03, 2003 19:59
Lokalizacja: Warszawa (Koło)

Post » Wto cze 03, 2008 10:51

Liwio, ale przecież właśnie o to chodzi. By nie trzymać ich tutaj za wszelką cenę. Ale jeśli właściciel zwierzęcia widzi, że zwierzę nie cierpi lub gdy jest spora szansa, by je ze złego stanu wyprowadzić, to bezwzględnie należy leczyć. A poza tym, zawsze takie decyzję podejmuje się w oparciu o diagnozy weta, czasem konsultując ją z kilkoma. Bywa niestety tak, że taka diagnoza nie przewiduje innego niż śmierć zakończenia :( Wtedy, moim zdaniem, priorytetem są odczucia zwierzęcia, nie właściciela i należy poważnie rozważyć decyzję o eutanazji.
ObrazekObrazek

bechet

 
Posty: 8667
Od: Śro sie 24, 2005 9:54
Lokalizacja: kraków

Post » Wto cze 03, 2008 10:54

ja mialam zalozenie, ze nie pozwole jej cierpiec, ze nie bede jej tu trzymala kiedy rozszaleje sie mocznica - bo efekt moze byc tylko jeden :roll: I zatrzymalam. Zycie zweryfikowalo moje poglady w tej sprawie.

edit: zreszta nieustannie weryfikuje. Koty wciaz i wciaz sa dla mnei zaskakujace z tym tworzeniem sobie rytualow tam, gdzie zdawac by sie moglo jest dla nich stres czy wrecz bol.
" (...) Ty nieuku pisowski!"
"Ale zawsze można zmądrzeć, naprawdę. Miejcie odwagę, spróbujcie! Chyba że nadal wolicie być w sekcie, w której wasz guru robi z Wami co chce i kiedy chce."
Obrazek
https://www.sklepjubilerski.com/porady- ... jubilerski, cytaty: 1.S. Niesiołowski, 2. D.Wildstein

Liwia

Avatar użytkownika
 
Posty: 15703
Od: Pt gru 03, 2004 19:58

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: fruzelina i 681 gości