No, nareszcie mogę się pochwalić łowami
Chyba wpadłam w nałóg łapankowy.
Ten weekend, pierwszy wolniejszy od dawna, postanowiłam kocio spożytkować.
Odebrałam wczoraj wieczorem klatkę-łapkę i jakoś tak zajechałam na "mój" parking, przy którym chodzi niewykastrowany rudy.
Adrenalinka mi skoczyła, ustawiłam klatkę i nie zamknęłam bagażnika.
Stoję, czekam, serce mi wali, rudego nie ma, Łatka najedzona, w końcu koło klatki zaczyna chodzić czarne i smukłe. Chodzi, zagląda, klatki nie zaakceptowało, wlazło do bagażnika. Mnie z emocji w uszach szumi, myślenie wyłączyło się już dawno, czekam, aż przejdzie do przodu samochodu. Przeszło. Prawie nieprzytomna ze szczęścia (złapałam!!) zatrzasnęłam bagażnik.
I mam:
dzikiego kota szalejącego po samochodzie
klatkę-łapkę przy samochodzie
zdębiałą kretynkę, czyli mnie.
Dzwonię do lecznicy, raz wyciągali mi kota z samochodzu, może i tym razem pomogą.
Nikt nie odbiera.
Znaczy muszę tam jechać.
Dalej nie myślę, jakoś pakuję klatkę i siebie do środka, jadę. Prawie przez centrum miasta oczywiście.
Kot trochę chwilę siedzi, trochę lata po samochodzie, piana mu kapie z ust (dosłownie). Nadal nie myślę, jadę chowając głowę w ramiona.
W końcu chyba mnie zarzuciło, bo ktoś zatrąbił. Z lekka oprzytomniałam.
Myślę - samochód kombi, pozioma półka bagażnika otwarta, jak otworzę bagaznik, kot spruje natychmiast. Czyli muszę go złapać w środku, do kontenerka.
Dalej pamiętam, że zdjęłam buty i przelazłam przez oparcie na tylne siedzenie. Kot frunął do przodu. Ja za nim. Kot do bagażnika. Ja za nim. Kiedy i jak wpadł do kontenera, nie wiem.
Przenocował w mojej łazience.
Dziś o 5.15 rano ruszyłam znów na łowy - na Sienkiewicza.
Opisywać detali nie będę, od kucania bolą mnie nogi. Wynik - dwa zafaflunione kociaki czarnej kotki Kasi, dwa jeszcze do złapania. I do złapania 1szt rodzeństwa tego kociaka sprzed tygodnia - ich mama, bura kotka, ma cięte uszko - była sterylizowana przez Agalenorę, kociaki przeżyły tydzień bez mamy.
Wracając zajechałam na Łagiewnicką 70, spotkałam karmicielkę - podrzucono im kociaka, ma go łapać.
I czekając na otwarcie lecznicy pojechałam na parking - rudy był, wlazł do klatki prawie natychmiast po ustawieniu.
Bilans wieczora i poranka - dwa kocury zawiezione do lecznicy na kastrację
(dopisane)
dwa chore kociaki
Jutro znów nastawię budzik na blady świt, jak się zwlekę, będę czatować na Sienkiewicza. Te kociaki bez leczenia nie maja szans..