Jeszcze się trzęsę, więc sorry za literówki wszelakie.
Wyszłam dziś koło południa i nie było mnie z siedem godzin.
Wróciłam i normalna kocia krzątanina. Maluszki, karmienie dużych. Postawiłam dużym kotom miski, nie ma Budrysa. no tak bywa, kcicma, wołam, bo Budrys przychodzi na wołanie.
Budryyysku, Budryyyniu.
Nie ma. Pewnie usnął na balkonie. Idę na balkon, wołam, no nie ma.
W tej chwili myśli zaczynają galopować. Wymsknął mi się między nogami itd itp. Uspokajam rozbujałą wyobraźnię, koty lubią znikac w mieszkaniu.
Sprawdzam w szafie, transporterku, szafce kuchennej, na szafkach. No nie ma. Za łóżkiem (o Kormba i Kierownica tam są), znów w szafie, za kuwetą. Nie ma. Już się denerwuję.
I nagle olśnienie. Macie takie przebłyski, ze wiecie dokładnie co się stało? W ułamku sekundy wiedziałam
Biegiem na balkon i jest.............
dziura, wygryziona, dziura wielkości kota
a Budrys lubi po barierce spacerować, z tym, ze przed siatką, a nie za....
Biegiem na dół.
i milion myśli na sekundę
nie wiem kiedy wypadł, tyle mnie nie było, nie znajdę go, ale on lubił spacerować, nie bał się tego, może jest, ale po południu pewnie dzieci były, przestraszył się, nie zbajdę go... Irracjonalna bmyśl, to że chcę mieć brytyjkę nie znaczy, ze chcę się pozbywac dachowca....
Zbiegłam na dół i kiciam. W ogródku sąsiadki z parteru siedzi jej kot, osiedlowy zawadiaka. Pytam ochroniarza czy nie widział biało-burego kota. No nie widział, ale rozgląda się ze mną. Wchodzę do ogródków, zaglądam pod balkon w moim pionie, w krzaki, kiciam, wołam, jak jest to się odezwie, zawsze reaguje na swoje imie.
Ochroniarz pyta się czy to nie ten kot tutaj. No nie to sąsiadki. Ale tu jest też drugi..........
Lecę....
JEST!!!!
Siedzi pod krzakiem, sąsiadki kot go pilnował, nie pozwalając się ruszyć, pewnie go pogonił.
Podchodzę kiciam, wołam, mój kotek ukochany.
Boi się, cofa się. Proszę ochroniarza by stał i jakby Budrys zwiał to patrzył gdzie pobiegnie. Wczołguję się głębiej pod krzaki i wyciągam rękę chcąc go chwycić.
Chwytam i zaczyna się.......
była mega przerażony, nie poznał mnie. Walczył jak o życie, a ja walczyłam z nim. Walczyłam ze świadomością, że jak puszczę i dam mu uciec to w życiu mogę go więcej nie zobaczyć.
Z przerażenia zsikał się, kupe zrobił i tarzamy się w tym. Chwytam to tu, to tam ,a on drapie i gryzie, nie jestem w stanie go chwycić pewnie, cały czas obrywam pazurami. W życiu nie pokiereszował mnie tak żaden kot.
Chwila przerwy, trzymam go za brzuch (coraz słabiej, coraz mniej skóry i futra mam w ręce) i drugą ręką zdejmuję kurtkę, może jak mu zarzucę na głowę to się uspokoi. Zdejmuję jeden rękaw, drugi mając na ręce zarzucam na niego. Znów walka w sumie nie ułatwiona a utrudniona przez kurtkę. Chwytam w końcu za kark, obrywam pazurami tylnich łap, myśl przez głowę że będę wyglądać jakbym sobie zyły podcinała. Sama już zauważam, że sporo się krwi robi. Mojej...
Wszystko to przy szarpaninie, gryzieniu, drapaniu, warczeniu, w końcu kładę się na nim swoim ciałem, nie ma przynajmniej jak łapami pachać.
Przytulam go do siebie i wtedy się uspokaja, mogę go tak przytulonego i omotanego kurtką podnieść. Przytulony ale cały napięty, mam świadomość, że jak się szarpnie mogę go nie utrzymać. Nie doniosę go do klatki.... Strach, ze to wszystko na próżno, zaraz mi zwieje....
Sąsiadka przychodzi, zabiera swojego kota, woła bym weszła schodkami przez balkon do jej mieszkania i wtedy od niej na klatkę. Ona trzyma kota, ja wpadam do mieszkania. Już jesteśmy bezpieczni.
Pod drzwiami mojego mieszkania Budrys się wyrywa, poznaje dom.
W domu on się migiem wyluzowuje, idzie myć, a mnie puszczają w końcu nerwy.
Siedzę i ryczę, zaczynam czuć jak mnie ręce bolą....
Teraz już ochłonęłam.
Musiał wypaść nie dawno, bo pewnie by poszedł dalej. W sumie dobrze, ze te kot sąsiadki go przystopował.
Dziurę prawdopodobnie wygryzła Lilka bo od jakiegoś czasu się dziwnie siatką interesowała.
Co z tego jak własne koty rozumieją po co jest siatka, jak chrzanione tymczasy ją dewastują? W zeszłym roku Mufasa i Fela, załatałam dziurki, to teraz całkiem ją rozpruła.
Muszę zmienić siatkę, na metalową tym razem.
Świadomość ze jakby to jakikolwiek inny kot wypadł mogła bym go nie znaleźć. I cud, ze tyllko jeden wypadł.
Lilka by poszła w długą pewnie całkiem zadowolona. W życiu bym już jej na oczy nei zobaczyła.
Dudek by poszedł, może bym go kiedyś znalazła.
Molly i Migdał byli by mega przerażeni, nie wyszli by w życiu z żadnej dziury i nie dali do siebie podejść.
Cud, ze tak szybko go znalazłam, że nie uciekł. Śpi teraz na półce nad biurkiem. Mój kotek najkochańszy. W parę minut przewartościowuje się wszystko.
