No i wrocilam. I od razu zalamka na widok sytuacji...
TZ dzielnie dokarmial kociaki i zdawal niepokojace relacje, ale i tak nie spodziewalam sie tak zlej sytuacji. 4 nowe kociaki, w tym jeden chory. Chyba od kotki, ktorej nie udalo mi sie zlapac na sterylke, ale moze niekoniecznie, bo sie kolory i rozmiar nie za bardzo zgadzaja. Kotka chyba znow w ciazy, ale zlapac bede ja mogla dopiero wtedy, gdy pokaza sie jej kociaki.
Podrostki wyrosly i tylko patrzec, jak zaczna sie mnozyc. Wszystko dzikie jak cholera, na maluchy (zwlaszcza chorego) czaje sie juz od trzech dni, bez skutku. Czmychaja mi za ogrodzenie, gdzie nie mam dostepu, i tak sie konczy lapanka
Jutro powinnam miec klatke-lapke, ale strasznie martwie sie o tego chorego malucha, bo nie wiem, czy przezyje, no i czy sie zlapie, bo nie daje sie zwabic na jedzenie.
W miedzyczasie moj rezydent zrobil sie fanaberyjny i prawie calkowicie odmawia jedzenia. Nic mu nie pasuje, ani miesko, ani puszki, ani suche (no, suchego Whiskasa zjadlby z radoscia, ale pomna forumowych nauk wydzielam mu jak nagrode

). Odrobaczylam, bo mial jakies paskudztwo, spedzilam 4 dni grzebiac w kuwecie i pilnujac kupali, dzis jeszcze musze odwiedzic po pracy dyzurujace apteki w poszukiwaniu oleju parafinowego, bo cos niepokojaco malo i rzadko znajduje. Mam nadzieje, ze to tylko robaki, a nie jakas powazniejsza choroba.
uff, nielatwe to wszystko....