Meg, nie łam się.
Ja kopertę zrobiłam raz jeden w życiu.
Na egzaminie
Los czuwał i w dodatku Pan Egzaminator był jakiś ludzki nieziemsko (choć wobec mnie nie powninien akurat, bo nie wiedząc, że stoi za moimi plecami radośnie dzieliłam się z grupą swoimi refleksjami, że pan, co nas egzaminuje wygląda jak McGyver. Juz wtedy to było obciachowe porównanie). Ludzkość egzaminatora przejawiała się na wiele sposobów. Zignorował leżący pachołek przy parkowaniu tyłem (koledzy z kursu szybko go postawili). Udał, że nie widzi, jak rozjeżdżam linię łuku, po którym miałam jechać. Zignorował ryk silnika, który bardzo chciał jechać pod górkę, ale ja czekałam kiedy los da mi znać, że należy puścić hamulec. Wytrzymał nawet, gdy przy zawracaniu na trzy dokonałam czynu nieziemskiego i udało mi się wycieraczkę z auta, taką spod nóg wkręcić w taki drąg, co jest przedłużeniem kierownicy (nikomu przede mną nie udało się tego zrobić) i musiałam w trakcie manewru wrzucić na luz, opuścić auto i na kolanach wykręcić wycieraczkę.
W sumie nie miałam szansy zdać, bo potem miała być koperta, której, jak wspominałam, nigdy jeszcze nie udało mi się zrobić.
I hops. Zaparkowałam i zobaczyłam, jak pan woła resztę kursantów. Zeby im pokazać, że niepotrzebnie pyskują, że koperta mniejsza niż zwykle, bo MOZNA JA ZROBIC IDEALNIE. ha!
Potem pojechalismy na miasto...
Spuszcze na to zasłonę milczenia, ale ze łzami w oczach wspominam, jak pan przekonywał mnie do wrzucenia trójki. Opierałam się, ale uległam.
Gdy wróciliśmy, w aucie zapanowała pełna napięcia cisza.
Pan spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział:
Proszę mi obiecać, że zanim wyjedzie pani na miasto poćwiczy pani jeszcze.
Obiecałam.
Zdałam za pierwszym podejściem.
Meg, lepiej Ci choć troszkę?
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.