» Pt maja 16, 2008 18:54
Obudziło mnie ciche brzęczenie. Otworzyłem oczy i usiadlem na posłaniu. Potrząsnąm głową, ale brzęczenie nie ustawało.Ostrożnie wysunąłem się zza pieca i dostrzegszy, że kuchnia była pusta wyskoczyłem na drewnianą ławę stojącą pod oknem, a z niej wspiąłem się na parapet.
stojąc oparty o doniczkę z pelargonią ze zdumieniem odkryłem, że to brzęczały szyby. Przyłożyłem dłoń do jednej z nich i poczułem delikatne mrowienie.
Za oknem działo się coś dziwnego.
Jan i Ewelina stali opierając się o bramkę i spoglądali w górę. Powoli podniosłem głowę i wysoko na niebie dostrzegłem malutkie, czarne krzyżyki. W pierwszej chwili pomyślałem, że ptaki nagle zdecydowały się odleciec, choć nie wiedziałem za bardzo, co mogło być powodem tak nagłej i niespodziewanej decyzji, ale nagle zdałem sobie sprawę, że to od szumu ich skrzydeł wibrowało powietrze. znad koron drzew dochdził niski, basowy pomruk, do złudzenia przypominający mruczenie Bazylego. Pomyślałem, że być może jakiś ogromny kocur ułożył się na jednej z porannych chmur i ugniata ją łapami, ale z powaznych twarzy ludzi domysliłem się, że coś jest nie tak.
Poczułem na ramieniu dłoń dziadka.
- Burza - powiedział zmarszczywszy brwi.
W ułamku sekundy przypomniałem sobie straszną noc, kiedy drzewa waliły się na ziemię, a zza lasu, raz za razem odzywały się głuche, tępe uderzenia i zrozumiałem nagle, jaką burzę miał na myśli dziadek.poczulem, jak po plecach pelnie mi chłód, przedostaje sie do środka i zamienia w lodową kulkę.
- Mam nadzieję ...- szepnąłem.
- Zawsze trzeba miec nadzieje - rzekł poważnie dziadek.
Ponad lasem przetoczyło się dalekie echo, ścichło i nagle zamieniło się w rytmiczny łomot.
- Leśne bębny ? - wyszeptałem, a dziadek pokiwał głową.
- Tak w biały dzień ? - zapytałem cicho.
Przebieglismy nagle opustoszałe uliczki miasteczka. W zamkniętych oknach odbijały się promienie słońca i napuszone chmury, a każde stąpnięcie naszych małych, lekkich stóp odzywało się cichym echem.
Leśne bębny tymczasem wabiły głośno, natrętnie, nagląco.
Polnymi ścieżkami przebiegaly drobne cienie, wysoka trawa falowala niby woda, a wszyscy zmierzali w stronę lasu. Kiedy dobiegłem na polanę był tam cały baśniowy lud -mrużące od słońca oczy nocnice, południce otulone postrzępionymi sukienkami, poważni płanetnicy, którzy rzadko zjawiali się na polanie, zostawiające na mchu mokre slady panny wodne...stanąłem obok rodziców i dziadka i z wyczekiwaniem spojrzalem w stronę Leśnego, który siedzial na pniu podparłszy rękoma rogatą głowę. Dźwięk bębnów wibrował w powietrzu, huczal w uszach jak uderzenia gradu.
Leśny uniósł dłoń i bebny ucichły.
- Czy pamiętacie Zły Czas ? - zapytał, a na polanie podniósł się cichy szmer. - Do dziś drzewa nie zaleczyły swoich ran.
Nad naszymi głowami rozległ się szum, jak gdyby drzewa skarżyły się, przytakiwały, oskarżały.
- To będzie czas długi i niedobry, czas pożarów i czas śmierci. W nim nie będzie miejsca na basnie. Nie będzie miejsca na nas.
- Nie będzie ! - zawołał jednorogi diabeł leśny.
Kątem oka zobaczyłem, jak dłoń matki szuka cieplej, włochatej dłoni ojca.
- Dlatego własnie musimy odejść.
Odejść-odejść-odejść powtórzyły drzewa.
- Odejdziemy na wyspę, gdzie przeczekamy Zły Czas.
Wyobraziłem sobie nagle miasto pogrążone w mroku, wygasłe piece, okna ciemne niby oczy slepców. poczułem jak moje serce zatrzepotalo w piersi jak zraniony ptak i zanim zdążyłem zastanowić się, co robię wybiegłem na srodek polany i z dumnie uniesiona głową stanąłem naprzeciw Leśnego.
- Panie ! - zawołałem zdziwiony siłą swojego głosu. - Panie, a kto będzie strzegł miasta ? Kto będzie strzegł snu ludzi ?
- W Złyu Czas nikt nie śpi spokojnie - odrzekł Leśny.
Moje ręce same zacisnęły sie w drobne pięści.
- Panie - krzyknąłem . - Ja nie mogę ! Oddałeś mi to miasto zanim jeszcze nauczyłem się jego imienia...nie odejdę na Wyspę...nie mogę !
Leśny pokiwał ciężką głową i pochylił się nade mną.
- Zdążyłem cię juz poznać, Kleofasie - rzekł. - wiem, że nic, nawet ja, cię nie powstrzyma. Pozostań, jesli taka twoja wola.
Wśród zebranych podniósł się głośny szmer, ale jedno spojrzenie lesnego wystarczyło, aby ponownie zapanowała cisza.
- Panie - w pierwszej chwili nie poznałem głosu dziadka, bowiem nigdy nie przemawial tak głośno i tak stanowczo - pozwól pozostac i mnie.
- Zatem zobaczymy się, kiedy przeminie Zły Czas - rzekł Leśny. - Wzywajcie mnie, jeśli zajdzie potrzeba.
Odwrócił sie i dotknął pnia starego dębu. Dąb zaskrzypiał i nagle w korze ukazały się ogromne drzwi. Leśny pchnął je lekko i na polanę padł snop światła. Światło załamywalo się w kroplach rosy zwisających z traw, migotało wszystkimi kolorami tęczy. Zgromadzeni na polanie powoli ustawili się w długi szereg i jeden po drugim poczęli wchodzić w świetlistą bramę. Ojciec objął mnie mocno, a matka po raz pierwszy od czasów mego dziecińswta pocałowała mnie w czoło.
- Biegnijcie - zawołał Leśny - Biegnijcie, zanim zamknie się brama lasu !
Raz jeszcze rozejrzałem się za matką i ojcem i pobieglismy prze paprocie, ostrężyny, osty i kaliny ku łące.
Kiedy stanęliśmy na miedzy dziadek chwycił mnie za ramię.
- Spójrz, kleofasie - zawołał.
Odwróciłem się i oniemiałem. Nie wierząc własnym oczom patrzyłem jak gałęzie krzewów rosnących na skraju lasu wyciągają się ku sobie, splatają, tworząc mur nie do przebycia. Konary drzew, trzeszcząc i skręcając się zbliżały się do siebie, zahaczały nawzajem, a najmniejsze z krzewinek rozrastały się na moich oczach tak gęsto, że wokół pni pojawił się zielony, najezony kolcami wał.
- I oto zamknęła się ściana lasu - powiedzial ktoś za moimi plecami.
Odwróciłem się i spojrzalem w bursztynowe oczy lisa.
- A ty...? - zapytałem zdziwiony.
- Mam lisi spryt - szczeknął lis. - Nie martw się o mnie.
I dawszy nura w trawę zniknął, jakby się zapadl pod ziemię.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!