Siedzę sobie w domu... mam okropną anginę, ledwie mówię, a właściwie skrzeczę jak baba jaga, albo stary alkoholik. Wczoraj w szkole dzieciaki same proponowały, że poczytają za mnie i omówią temat, zwłaszcza z historii, bo bardzo ją lubią. Kochana dyrka zwolniła mnie wcześniej do domu, zaliczając wcześniejszą lekcję łączoną jako tę ostatnią. U lekarza badanie trwało 2 minuty, bo jak tylko zaskrzeczałam i pokazałam gardło to wszystko było jasne.
Już od soboty czuję się fatalnie, cały piękny weekend przeleżałam w wyrze (nie cierpię tego - kości i stawy jeszcze bardziej bolą, ale cóż). W poniedziałek jakoś przecierpiałam a wczoraj doszły elementy "głosowe". Przynajmniej tutaj mogę sobie "pogadać" do woli
Kociska okazały się okropnymi paskudami, nie mają za grosz współczucia dla chorej

Jak się skapowały, że nie mogę nawet krzyknąć, ani w ogóle wydać dźwięku, to bezczelnie to wykorzystują i broją na potęgę. Zwalają wszystko ze stołów, biegają jak konie (podobny efekt akustyczny

) i ciągle są głodne. Mały znów paca łapą w wodę w miskach. No cyrk na kółkach. Ale i tak je kocham
Jakiś czas temu zamieściłam tu zdjęcie Wojtasa, który wpakował się na suszarkę z ciuchami. Otóż wczoraj obudziło nas łomotanie i okazało się, że dość sporawe już kocisko znów tam wlazło i przewróciło cały sprzęt

Drążki się powykrzywiały, TŻ musiał naprawiać. A Wojtas spacerował sobie najeżony jak szczota i mrukolił coś jeszcze pod nosem.
W piątek planowane jest zawiezienie Maćka na wyrwanie ząbka. Już się denerwuję. Maciek o niczym jeszcze nie wie i smacznie chrapie. Pewnie trawi kurczaczka. No i dobrze, bo od 5 rano wariował z małym

Wreszcie nastał upragniony spokój, a ja teraz idę coś zjeść, bo mi antybiotyki dziurę wypalą. Pozdrawiamy!
