To ja na spokojnie, korzystając z dobrego humoru mojego modemu.
Dziś dla mnie bardzo udany kocio dzień, zresztą nie tylko kocio.
Zaczęło się od łapania kotki na Targowej - skubana objawiła się prawie natychmiast, a potem jeszcze dobrą godzinę kazała nam czekać. Ile razy jeden kot może okrążyć klatkę?:) ale złapała sie, już ciachnięta.
Pożyczyłam klatkę Marzenie z bazaru, tam została jedna kotka, cieżarna.
Potem - warsztat. Rozstawiłyśmy jedną klatkę w środku, a druga na zewnątrz, bo panowie mówili, że dziś widzieli malucha na zewnątrz.
(tu dygresja - panowie mechanicy z warsztatu na Pradze nie tylko dokarmiający koty, ale i proszący o pomoc głównie w sterylkach!!!! szok!!!)
W miedzyczasie Uschi i Genowefa próbowały upolować krążącą autem Tanitę, ja zaś co jakiś czas zaglądałam do szopy czy jest maluch. Akurat gdy go zobaczyłam - do klatki na zewnątrz złapała sie matka... no i dylemat, co zrobic...
No tośmy z Genowefą wlazły przez dziurę - metodą "na czołga", czyli klękając, a potem czołgając się po jakiejś w miarę stabilnej wielkiej skrzyni obłożonej szmatami i śmieciami.
W środku - z ciekawszych elementów 1 stary szkielet kociaka, 2 świeżo zabite gołębie i tyłek szczura. Świeży.
Maluch - pokazał się, ale zanim zdążyłam się dostać w jego rejony - wylazł na dach. Genowefa pobiegła za nim - jakby ktoś nie wiedział, to wspinanie sie po gładkim 3-metrowym murze nie stanowi dla niej problemu... ale malucha nie było widać. Zostawiłyśmy klatkę i pojechałyśmy do mnie żeby zdobyć miauki rodzeństwa... matkę zabrałyśmy...
Nie wiem ile z Was nagrywało kiedyś w trybie na gwałt miauki kociąt - oczywiście wszystkie uparcie milczały. Dopiero odgłosy Bulwy mlaszczącego przy wyżeraniu animondy z puszki zachęciły je do wysiłku - nagranie się udało:)
Wróciłyśmy, wlazłyśmy do szopy, rozglądamy się. Nic, cicho. Tylko deszcz pada, w środku też, w związku z czym wszystkie szmaty i spróchniałe deski zrobiły się jeszcze atrakcyjniejsze w dotyku. Puszczamy nagranie. Raz. Drugi. Jeszcze chwilę nic się nie działo, a potem spod sufitu zeskoczyło maleństwo i pognało w róg szopki. My za nim, czołgając się po tych deskach ze sterczącymi w górę gwoźdzmi

No i znów zagwostka, gdzie to wlazło. Raz pokazało się z jednej strony, raz z drugiej. Obstawiłyśmy oba teoretycznie mozliwe wejścia i puszczamy nagranie dalej... nic... w końcu kolejny raz klękając na stercie śmieci ujrzałam malucha w samym rogu - ani z lewej ani z prawej nie było szans sięgnąć, pozostawała tylko droga na wprost. Ale rozdzielała nas deska...
Na szczęście w stanie podobnym do reszty szopy, w związku z czym po chwili macałam ręką na oślep we właściwym rogu i w końcu trafiłam na jakiś fragment kota:) udało się go wyciągnąć przez dziurę w desce, ale powstał problem co dalej - bo tkwiłam w pozycji dość ekstremalnej, przeciążona moją masą w kierunku odwrotnym niż zwykle... gdyby nie Genowefa to bym tam chyba została... już mnie ktoś kiedyś ratował z podobnej opresji, Atka - nie Ty, na Kawęczyńskiej???
Potem już tylko banalne czołganie się po walącej się szopie - Genowefa z 2 latarkami, moja komórką i klatką, a ja z kotem:)
i triumfalne wynurzenie się z szopy...
Papę we włosach potargał wiatr...
Rodzeństwo przyjęło siostrę bez problemu:)
na koniec akcent pesymistyczny - Bezuszka z Powązek se okociła...
Potem już "tylko" koncert, wizyta u Rodziców i już:)