Do miasta powróciłem na schodku weselnej bryczki, skąd spoza gałązek brzozy nie było mnie widać i na jedna chwilę wpadłem do cukierni, w której urządzono weselne przyjęcie.
Przy stolikach ustawionych na rynku zasiedli roześmiani goście, a w gałęziach drzew zapłonęły kolorowe lampiony.
Z paproci porastających obrzeża parku wyleciały roje świetlików, a z mroku dochodził zapach kwitnących lip.
Między lampionami krążyły wielkie, białe ćmy a nad nimi, od czasu do czasu przelatywały na aksamitnych skrzydłach nietoperze.
Ze zdumieniem dostrzegłem, że na kamiennej ławce do połowy ukrytej w krzewach jaśminu ktoś rozłożył haftowane serwetki, a na nich ustawił malowane w polne kwiaty gliniane miski pełne miodu, orzechów, pokruszonych makiełek i słodkich rodzynek.
Wdrapałem się na ławkę i po kolei spróbowałem każdego przysmaku.
Kiedy sięgałem po największą i najsmakowiciej wyglądającą rodzynkę w ciemności cos cicho zadzwoniło i tuż nad moją głową pojawiła się twarz malarki.
Było już za późno, aby dać susa w trawę i zniknąć w ciemności, więc odłożyłem owoc na bok, zdjąłem czapkę i ukłoniłem się głęboko.
- Witam lud baśniowy – rzekła młoda kobieta.
- Witam – odparłem i poczułem, jak moje serce wykonuje dziwny skok.
Malarka uśmiechnęła się i podała mi przepołowiony migdał.
Podziękowałem i dokładnie przyjrzałem się jej twarzy.
Odkryłem, że to, co dzwoniło przy każdym poruszeniu jej głowy to były długie kolczyki z kocimi główkami. Nie były ani złote, ani srebrne, tylko z jakiegoś dziwacznego metalu, lekkie i delikatne.
- Są w mojej rodzinie od bardzo dawna – powiedziała malarka, zupełnie jakby czytała w moich myślach. – Przekazuje się je z pokolenia na pokolenie, każdej kolejnej córce..
Coś w sercu podszepnęło mi, że malarka była najładniejszą z córek, jakie narodziły się w jej rodzinie i poczułem delikatny zapach bzu.
- Widziałem, jak malowałaś łąkę – powiedziałem. – Od tej pory widzę wszystko inaczej…
- Ja zawsze widzę wszystko inaczej – rzekła z zapałem młoda kobieta. – I właśnie dlatego maluję.
- A to jest dzieło mojego ojca – powiedziałem wskazując za szemrzącą za naszymi plecami fontannę, a malarka z aprobatą pokiwała głową.
-Jest piękna, ale nie wiem, dlaczego przedstawia akurat kota i gołębia…
Rozsiadłem się wygodnie między miseczkami i najbarwniej jak umiałem opowiedziałem jej zasłyszaną niegdyś legendę.
Malarka zasłuchała się tak bardzo, że wydawała się zapomnieć o całym świecie. Siedziała z szeroko otwartymi oczyma, a ja domyśliłem się, że już widzi wszystko w swojej wyobraźni.
A ja tak przejąłem się rozmową i tym, że rozmawiam z człowiekiem jak z najserdeczniejszym przyjacielem, że z początku nie dosłyszałem miarowego, basowego dudnienia, które przyniósł ze sobą od strony lasu ciepły, łagodny wiatr.
Usłyszała je za to malarka i natychmiast powróciła na ziemię.
- Co to jest ? - zapytała.
- Bum – bum – bum – dobiegało z głębi lasu. – Bum – bara – dum…
- Leśne bębny – szepnąłem i zeskoczyłem w trawę.
- Leśne bębny ? - zdziwiła się.
- Zwołują nas na ognisko – odparłem i ugryzłem się w język. – Ale nie mów nikomu.
Malarka położyła rękę na sercu i skinęła głową.
- Do zobaczenia – powiedziałem, a malarka wyciągnęła do mnie rękę.
Ujęła moją dłoń ciepłymi, delikatnymi palcami i musnęła ustami moje rozwichrzone włosy.
- Do zobaczenia – zadzwoniły cichutko kolczyki z kocimi główkami.
Z dziwnie lekkim sercem i uskrzydlonymi stopami pobiegłem ścieżką przez park, a w moich uszach dalej śpiewały dzwoneczki.
Dźwięk leśnych bębnów zbliżał się coraz bardziej, wabił, nawoływał, a na skraju lasu było już czuć zapach jałowcowego dymu.
- Witaj, Kleofasie – zawołał mijając mnie daleki kuzyn.
Popiskiwał na trzcinowej piszczałce, a nad jego głową frunął nietoperz.
- Witaj – odkrzyknąłem. – Miłego świętowania !
Zająłem miejsce na zwalonym pniu i zapatrzyłem się w ogień. W melodii fletów i trzasku polan dalej dzwoniły magiczne kolczyki…
- Kleofasie – cień Leśnego zasłonił na chwilę tańczące płomienie. – Co dzieje się w mieście ?
- Ludzie świętują – odrzekłem. – A ja…
Po twarzy Leśnego przemknął uśmiech.
- Widzę, że naprawdę jest piękna – powiedział i dołączył do kręgu tańczących.
Pomyślałem o szarych, przejrzystych oczach wpatrujących się w moja twarz i poczułem w ustach smak miodu.
I tak oto, na przekór wszystkiemu ja, skrzat domowy, dziecię baśni – oddałem, swoje serce właścicielce przedziwnych kolczyków, która potrafiła skrawek łąki zamienić w rajski ogród...