No to teraz napiszę- wczoraj już nie zdążyłam.
Kubusia pierwszego zauważyła oczywiście Dorcia. Na początku wydawał nam się raczej dziki, ale szybko się okazało, ze domowy, lubi głaskanie, daje się brać na ręce. Naszych kotów raczej się bał, nie podchodził do głównego miejsca karmienia, a co najgorsze, nie chował się do piwnicy. Był ciągle zmarznięty, na rękach trząsł się jak galareta. Zbliżała się zima, więc pilnie szukałyśmy dla niego jakiegoś schronienia (domek ze styropianu raczej go nie zainteresował). Na szczęście Jola, nasza główna specjalistka od wyadoptowywania kotów, przekonała swoją znajomą, że jeden kot w domu to stanowczo za mało i powinna się dokocić.

Kubuś został na cito wykastrowany i prosto od weta pojechał do nowego domu. Pani była Kubą zachwycona, Kuba okazał się natychmiast miziastym kanapowcem, niestety rasowy rezydent nie podzielał entuzjazmu swoich Dużych. Zaszył się w kąt i trząsł się ze strachu, podczas gdy Kubuś zawładnął domem. Duża była w rozterce - Kubusia już pokochała, ale nie chciała unieszczęśliwić rezydenta. Nie wiem, czy dałaby się namówić na przechodzenie trudnego okresu dokocenia. Tymczasem Koci Anioł Stróż czuwał i sprowadził do domu Kubusia znajome małżeństwo z niezapowiedzianą wizytą. Kuba zaczął wobec nowych gości demonstrować przyjaźń, chęć do miziania i w ogóle zachowywał się tak, jakby całe życie spędził na kanapie. Skradł serce gościom, którzy już nie chcieli się z nim rozstawać - i wyszli jako nowozakoceni. Kubuś zamieszkał w willi z ogródkiem, w której w dodatku nie było innych kotów, i żyje w niej "długo i szczęśliwie" do dziś (Jola ma kontakt z jego Dużymi).
Dodam jeszcze, że Kubuś był absolutnie typowym buraskiem, niczym sie nie wyróżniał i musiał być po prostu w czepku urodzony. Więc niech buraski nie tracą nadziei!
Nie mam zdjęcia Kubusia (nie miałam jeszcze wtedy aparatu), ale wyglądał miej więcej tak:
