Akcja zakończona częściowo.
Rano nie było Czapeczki. A zawsze była na posterunku. Wczoraj całe popołudnie pomagała Tomkowi sadzić krzewy malin. Chodziła za nim krok w krok. Ona nigdy się nie oddalała.
Wszyscy sąsiedzi zaalarmowani.
Przeszukaliśmy cała okolicę.
Smutno nam strasznie.
Łapanka poszła dość dobrze (sprawdziły się rękawice dla spawaczy

), to znaczy: Kleofasek wszedł do transporterka sam, drugi dał się złapać w miarę bez problemu, natomiast tri Lukrecja i czarny dostali 'ogłupiacza' w tabletce. Na tri zadziałał i kiedy przyszła się zdrzemnąć, Tomek ją złapał (a broniła się zaciekle). Czarny zwiał i nie chciał wrócić. Pojechaliśmy bez niego, za to z Leosiem, któremu pobrano krew do badania (kolejny powód do palpitacji z nerwów).
Kiedy wróciliśmy, czarny chodził po ogrodzie i nawoływał swoich przyjaciół; był załamany. Coś tam zjadł i poszedł spać, a wtedy Tomek go dopadł. Pojechaliśmy drugi raz (wiem, wiem, mamy coś nie tego, ale trudno...

).
W klinice okazało się, że te 3 już zrobione, wybudzają się.
I gdyby Czapeczka była, to wszystkie byłyby już po.
A tak...
Smutno nam strasznie, mam nadzieję, ze ona wróci....