Nikt nie ma pretensji o wzięcie zdrowych kotów.
Postaram się wytłumaczyć łopatologicznie, o co chodzi.
Prawie 13 lat temu zamarzył mi się rudy kot. W gazecie znalazłam ogłoszenie, umówiłam się z panią i pojechałam.
Koty były zabiedzone. Część z nich nie widziała. Kiedy za 50 zł wykupiłam stamtąd swojego wymarzonego rudzielca cieszyłam się, że choć jednemu kotu mogę poprawić los - nie wylądował w schronisku, nie umarł w męczarniach zagłodzony (był chorowity, okazało się, że ma wnętrostwo, co było najprawdopodobniej spowodowane rozmnażaniem kotów blisko spokrewnionych).
W ubiegłym roku ponownie trafiłam do tego domu

Naliczyłyśmy 13 kotów, wychudzonych, zabiedzonych, chorych. Wierzcie, że wyglądały gorzej niż Malotka, kiedy widziałam ją w lecznicy.
Ta pani rozmnażała koty w popularnych kolorach, bo miała na nie zbyt, a każdy z kupujących od niej kota kierował się właśnie poprawą losu kotów.
Niestety, globalnie efekt był odwrotny od zamierzonego - był popyt, więc koty były rozmnażane.
Gdybym te 12 lat temu nie kupiła Rudego i gdyby podobnie postąpiły inne osoby, które tam trafiły, udałoby się uniknąć wielu tragedii. Nie byłoby popytu, nie byłoby podaży. Ile to kotów 100? 200? 300? Nie wiem.
