9.
W samo południe, kiedy skwar zmorzył do sny moje rodzeństwo, a rodzice drzemali siedząc w liściach łopianu wyszedłem zza pieca i raz jeszcze spojrzałem na koszyk, w którym sypiał Bazyli.
Dwaj mali chłopcy – wnuczęta Złociejowskiego - siedzieli na podłodze w kucki i pociągali nosami
Na palcach przemknąłem się tuż za ich plecami i szukając cienistej ścieżki udałem się pod las..
Miejsce, w którym spoczywało ciało Bazylego wyglądało tak samo, jak nocą – nieduży wzgórek, niczym nie różniący się od zarosłych trawą starych kretowisk.
- Ziele leśne ziele, rośnie go tu wiele – rozległo się za zasłoną tarniny.
Uskoczyłem w trawę. Z lasu wynurzyła się zgarbiona postać starej zielarki, o której kiedyś opowiadał mi Bazyli.
- A ty co tu robisz – zapytała znienacka dostrzegłszy mnie skulonego w trawie. – I czemu żeś nos na kwintę zwiesił ?
Już-już otwierałem usta, aby opowiedzieć jej o wszystkim – bo twarz zielarki, pomarszczona i spalona słońcem, w której połyskiwały żywe, niebi9eskie oczy promieniowała taką mądrością i spokojem, ale usłyszałem czyjeś kroki i na powrót szmyrgnąłem w trawę.
Mężczyzna, który pojawił się pod lasem był niewysoki i chudy, a z całej jego postaci bił dziwny smutek.
- Witajcie, babko – powiedział i westchnął tak ciężko, jak gdyby kamień jaki na sercu mu ciężarem spoczywał.
- Ano, witajcie – odrzekła zielarka zdejmując z pleców przewiązany lniana płachtą koszyk pełen ziół.
Zapachniały one tak silnie, że zakręciło mi się w głowie i donośnie kichnąłem.
Mężczyzna rozejrzał się wokół i potrząsnął głową.
- Dawałem napar z kwiatu, jak kazaliście – powiedział.
Zielarka pokiwała głową.
- Niewiele pomogło ?- zapytała
- Ano niewiele. Bo i na śmierć lekarstwa nie ma , ani tu, ani tam…
Mężczyzna oskarżycielsko pogroził pięścią błękitnemu niebu.
- niebu nie groźcie, boć to ziemskie sprawy – rzekła poważnie zielarka. – co ziemskie do ziemi należy, a ziemia dobra jest, plony rodzi, byt wszelki karmi…niebu nic do nas. Ono jeno nas okrywa, jak płaszcz, i ono nas przyjmuje, gdy ziemia nas obejmuje…Takie jest prawo.
Mężczyzna pięść rozwinął i oparł głowę na kolanach.
- dobrzejcie rzekli – odezwała się po chwili zielarka – ze na śmierć lekarstwa nie ma, chyba sama śmierć…ale życie możesz jej uczynić piękniejsze…
Mężczyzna zerwał się na równe nogi.
- Wy mi tu o życiu nie prawcie…Piękniejsze, powiadacie ? kiedy ona wie, że śmierć blisko. „ Tato” mówi „ kot nawet ode mnie ucieka, bo się śmierci boi… ”
Zielarka uniosła rękę w górę, jakby chciała cofnąć jego wybuch.
- Kocia rzecz po nocy wandrować -rzekła, a ja nagle przypomniałem sobie cień Bazylego wymykającego się na nocna łazęgę. – kot nijakiej śmierci się nie boi, bo dziewięć żywotów ma i pilnie ich strzeże…Toż on by z gliny musiał być, coby dzień i noc na miejscu siedział, nie z krwi i kości…
Rozejrzała się dokoła i podniosła z trawy bryłkę gliny.
- O, macie tu dobrą glinę – powiedziała. – ulepcie z niej kota…mówią żeście zdolni, że złote ręce macie…
Mężczyzna podrapał się w głowę i zważył bryłkę w ręce.
- Czy ja wiem…- mruknął lekko ugniatając glinę.
Twarz zielarki, niby promyk słońca rozjaśnił uśmiech. Poklepała mężczyznę po ramieniu suchą, pomarszczona dłonią.
- Ale ja wiem –odparła. – Od was przecie mam garnki i misy…a wasz kogutek na garnuszku jak żywy, tylko czekać, aż zapieje…
Mężczyzna przyjrzał się bryłce gliny ze wszystkich stron.
- Kot, powiadacie ?
- Ano kot .Kota w chałupie macie to i wiecie jak kot wygląda… - zielarka podniosła się z ziemi i zarzuciła na ramię kosz.
Garncarz uśmiechnął się do siebie, zawinął glinę w liść łopianu i nisko pokłonił się zielarce.
- Dziękuję wam, babko – powiedział.
Stał jeszcze chwilę pod lasem odprowadzając wzrokiem przygarbioną postać i na koniec długimi krokami ruszył w stronę miasta.
cdn
