» Wto mar 25, 2008 18:16
7.
Czas rzeczywiście płynął. Prawdę powiedziawszy nigdy dotąd nie zwracałem na to uwagi – po zimie przychodziła wiosna, po wiośnie – lato, po lecie – jesień…Noce były duszne albo tylko ciepłe, albo zupełnie mroźne. I wszystko to był Czas. Pomyślałem, że dobrze byłoby odnaleźć to miejsce, gdzie Czas zaczyna się i cos z nim zrobić.
Usiadłem w kępie dzikiej mięty, tuż obok pochrapującego Bazylego i zamyśliłem się głęboko.
Po godzinie, kiedy od myślenia rozbolała mnie głowa doszedłem do wniosku, że Czas mieszka w starym, stojącym w jadalni zegarze.
Było to dla mnie absolutnie oczywiste – mieszkańcy dworku przechodząc obok zegara spoglądali na jego wąsatą tarczę , kręcili głowami i mówili „ już czas na obiad” albo wskazywali dzieciom złote, misterne cyfry mówiąc, że „już czas do łóżka”…
Otrzepałem kubrak z lepkich nasionek, które się do niego przykleiły i na palcach wślizgnąłem się do jadalni.
Wyskoczyłem na krzesło, z krzesła na stół, ze stołu na kredens skąd tylko kilka centymetrów dzieliło mnie od zegara.
Już-już zbierałem się do skoku, gdy nagle tuż obok mnie jak spod ziemi wyrósł Bazyli.
- A to co znowu ? – syknął. – Co to za brewerie ?
Zawstydzony spuściłem głowę.
- Czas mieszka w zegarze – bąknąłem a kot parsknął śmiechem.
- Czas nie mieszka nigdzie – wytłumaczył mi powstrzymując kolejny wybuch śmiechu. – Czas to nie jest coś, co można złapać jak polną mysz.
- Ale przecież go widać – nie dawałem za wygraną.
- Oczywiście – zgodził się kot. – ale nie można go złapać. On po prostu jest i nie masz na to najmniejszego wpływu.
- A Leśny ? – zapytałem.
- Nawet Leśny – odparł kot.
Nie miałem powodu, aby nie wierzyć kotu, ale na wszelki wypadek postanowiłem sam zapytać Leśnego.
Gdy wszyscy w domu ułożyli się do snu wykorzystałem chwilę nieuwagi kota, który zainteresował się chrobotaniem pod kredensem szmyrgnąłem do sieni, a potem wymknąłem się na zewnątrz.
Pierwszy raz znalazłem się poza domem sam, bez cichej obecności mojego mentora, a czerniejący w oddali las wydał mi się oddalony o setki kilometrów…
Szedłem ścieżką wydeptaną przez kocie łapy starając się nie myśleć o Błotnym Lichu,
niebieskich ognikach unoszących się nad bagniskami, błędnym oparze ścielącym się nad łąką, ale każdy szelest powodował, że moje serce podskakiwało jak żaba na widok bociana.
Kiedy na wysokości mojej twarzy zapaliła się para oczu wrzasnąłem ze strachu zapominając zupełnie o tym, że tak niedawno dołączyłem do leśnego zgromadzenia…
Właściciel pary oczu miał sympatyczny ostry pysk zakończony zimnym jak u psa czarnym nosem.
- Ktoś ty – zapytał poruszając uszami.
- Kleofas Wieczysty, skrzat domowy, członek leśnego zgromadzenia – odparłem starając się powstrzymać drżenie głosu.
- Witam serdecznie – rzekł nieznajomy. – Dalibóg, myślałem, że to pisklę kuropatwy….ale skrzat…to zmienia postać rzeczy…
Obwąchał mnie uprzejmie zamiatając ścieżkę puszystą kitą.
- To ty przypomniałeś ludziom, że wieś została wyjęta spod prawa lasu, prawda ? – zapytał.
- Ja – powiedziałem mniej dumnie, niż się spodziewałem.
- To dobrze, to dobrze…co prawda nie należę do zgromadzenia…ale Bazyli, mój przyjaciel z klanu drapieżników coś napomknął mi na ten temat…
- Bazyli ? – zapytałem zdziwiony. - Z klanu drapieżników ?
- No tak, no tak – nieznajomy podrapał się tylną łapą za uchem. – Tak, ty znasz Bazylego tylko z bajki o kocie, co palił fajkę…domowego mruczka…ale Bazyli, czy chcesz czy nie JEST członkiem klanu drapieżników.
„ Ja jestem król podwórza, pogromca polnych myszy ” zadźwięczało w moich uszach.
- Ale do rzeczy – rzekł nieznajomy. – Dokąd wędrujesz o tej porze?
- Do Leśnego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Do Leśnego…- powtórzył nieznajomy. – a w jakiej to sprawie, jeśli mogę spytać ?
Od ściany lasu oderwała się wysoka postać i długimi krokami zaczęła zmierzać w naszą stronę.
- Jestem – rzekł Leśny pochylając się nade mną. – Czyżbyś wpadł na kroplę leśnego wina ?
- Kot Bazyli powiada, żem na leśne wino jeszcze za mały- odparłem kłaniając się z szacunkiem.
Śmiech Leśnego zahuczał w powietrzu niby powiew wiatru.
- Mądrze rzecze kot Bazyli ! Więc co cię sprowadza ?
- Chodzi o mnie, o Bazylego i o czas – powiedziałem jednym tchem.
Leśny w paru krokach znalazł się pod lasem i posadził mnie w kępie wonnej macierzanki. Tam opowiedziałem mu wszystko i na koniec dodałem, że czas Bazylego jest zupełnie innym czasem.
Leśny pokiwał rogatą głową.
- Rozumiem cię – powiedział. – To nazywa się miłość…ale jeżeli umiesz myśleć będzie ci towarzyszyć przez całe życie.
- To znaczy…? – poderwałem się z ziemi z ogniem w oczach.
- Nie – odparł Leśny. – Kiedy nadejdzie kres dni Bazylego będzie musiał udać się tam, gdzie odchodzą wszystkie zwierzęta…a ty będziesz musiał nauczyć się żyć wspomnieniem. Chociaż…
- Chociaż …? – podchwyciłem, ale Leśny tylko tajemniczo się uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu małym palcem i zniknął.
Powrotna droga nagle wydała mi się krótsza, ale w bramce domu oczekiwał mnie rozwścieczony Bazyli.
Dostałem łapą w tyłek tak mocno, że aż potoczyłem się w trawę .
- Co to ma znaczyć ? – fuknął kot. – Samodzielne wycieczki po nocy ? Klan drapieżników tylko czeka na jakiś smakowity kąsek !
- Przecież ty…- zacząłem, ale ponownie zdzielił mnie łapą.
- Co wolno kocurowi, nie wolno skrzatowi – zakończył i poprawił mój kubrak.
Noc była ciepła. Niebo na wschodzie zaczynało powoli różowieć, a światło naszej gwiazdy zmieniło się ze złotego w srebrne.
Usiedliśmy na kamiennych schodkach, nie odzywając się do siebie, tylko od czasu do czasu wymieniając spojrzenia.
- Przepraszam – mruknął na koniec Bazyli. – Miłość nie zawsze chowa pazury.
Poczułem, jak do gardła napływa mi nagła fala wzruszenia. Objąłem kocią łapę i przytuliłem się do niej policzkiem.
W tej samej chwili Bazyli na powrót zamienił się w dawnego Bazylego.
Nastroszył wąsy, skrzywił się i mruknął, że takie czułości dobre sa dla małych kociąt, ale dostrzegłem w jego oczach ciepły, tkliwy błysk.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!