Pigułka
Ja też lubiłam kołdrę, ale wolałam się jednak kłaść na poszwie, a nie w niej w środku. Wtedy było więcej światła, które mogło wpaść do moich oczu, ale tylko trochę. Za to byłam pewna, że Pańcia mnie zauważy i nie zrobi mi krzywdy. A najbardziej mi się podobało, jak Pańcia wymieniała kołdrze poszwy, bo potem mogłam wywąchiwać czystość. A ona pachniała wodą, proszkiem do prania i maglem. Nigdy co prawda nie widziałam magla, ale słyszałam, że to jest takie miejsce, do którego ludzie zanoszą wypraną pościel, a tam się ją prasuje. I to prasowanie można było zawsze wywąchać. W dodatku w tym maglu nie tylko prasowali pościel, ale ją też przedtem usztywniali jakimś płynem. Pańcia mówiła, że tak trzeba robić, żeby pościel mogła jeszcze długo jej posłużyć. No to w sumie same korzyści – pościel była sucha, usztywniona i wyprasowana. I w dodatku Pańcia lubiła ten zapach. Ja trochę mniej, ale byłam skłonna go nawet spokojnie stolerować.
Psotek
Któregoś dnia po pracy Pańcia przyniosła do domu strasznie ciężką torbę. Powiedziała, że po drodze była na zakupach. Ale przecież ona codziennie po pracy robiła te zakupy, ale do tej pory one nigdy nie były aż takie ciężkie. A w torbie z zakupami zawsze było coś do jedzenia dla nas, jakieś butelki i kartoniki z piciem dla Pańci, czasem chleb i inne rzeczy do jedzenia dla Pańci, a raz w tygodniu nawet szyneczka – po dwa lub trzy plasterki dla każdego z nas.
Tym razem Pańcia przyniosła całą torbę czerwonych kuleczek. Byłem tym bardzo zaintrygowany, bo przecież było ich za dużo, żeby się nimi pobawić, a kto to widział, żeby jeść takie kulki? Do ubrania też się nie nadawały. Więc po co one Pańci? Czyżby miała za dużo pieniążków? Jeśli tak, to niechby mi kupiła nową piłeczkę w sklepie z kocimi zabawkami!
No to Pańcia obiecała, że następnego dnia przyniesie mi nie jedną piłeczkę, a nawet trzy, żebym się mógł nimi bawić na zmianę. No, chyba że bym wolał zabawkę myszkę, którą można łapać za ogon. Ale ja wolałem piłeczki, bo przynajmniej wiedziałem, co to jest.
Te czerwone kulki podobno nazywały się wiśnie i Pańcia chciała z nich zrobić dżem. Nie rozumiałem tego. Przecież dżem się robi z truskawek – i Pańcia go już zrobiła i zapakowała do takich śmiesznych naczynek, które nazywają się „słoiczki”. Ale Pańcia mi wytłumaczyła, że dżemy można robić z różnych owoców, nie tylko z truskawek. I wiśnie to też są owoce.
No to postanowiłem Pańci pomóc w tym robieniu dżemu. Pańcia umyła te wiśnie, a potem zaczęła wyciągać z nich takie mniejsze, twarde kuleczki, które nazwała pestkami. Wytłumaczyła mi, że te pestki trzeba wyrzucać, bo są niezdrowe. I tylko ta miękka część wiśni nadaje się do jedzenia.
Czasem nabijałem sobie taką wiśnię na pazurek, a potem dokładnie ją oglądałem, wąchałem i wylizywałem. One były zupełnie inne niż truskawki – miały inny kształt, zapach i smak. I niby były czerwone tak samo jak truskawki, ale to był inny odcień czerwieni.
Kiedy już skończyliśmy wyciągać pestki z wiśni – Pańcia to nazwała drylowaniem – wrzuciliśmy pestki do kosza na śmieci, a całą resztę zagotowaliśmy z cukrem. Pachniało to nawet przyjemnie – cóż za rozkosz dla mojego wrażliwego noska! – choć inaczej niż dżem z truskawek. Teraz już rozumiałem, o co Pańci chodziło. Dla samego tego zapachu warto było trochę popracować.
Potem Pańcia wyłączyła gaz i wyniosła z domu śmieci, czyli te pestki, które wyjęliśmy z wiśni. Chodziło o to, żeby na nich nie urosły żadne bakterie, żebyśmy się nie rozchorowali. Jak to dobrze, że Pańcia o to dbała! No i nawet jeśli urosły te jakieś bakterie, to przynajmniej zrobiły to na śmietniku, czyli tam, gdzie jest ich miejsce, a nie u nas w domu.
Pigułka
W czasie naszej kolacji dżem się znów gotował przez chwilę. Potem Pańcia wyłączyła gaz, umyła naczynia i zaczęła się z nami bawić. Bardzo lubiłam zabawę ze sznureczkiem. Pańcia się kręciła dookoła i przekładała sznurek z ręki do ręki, tak że sznureczek biegał dookoła niej znacznie szybciej niż ona się kręciła. A my biegaliśmy za nim i łapaliśmy węzełki, które były na nim zawiązane. Czasem sznureczek podskakiwał go góry, a my wtedy podskakiwaliśmy do węzełków. Ale w końcu oboje się zasapaliśmy. Ja poddałam się pierwsza, a Psotek jeszcze trochę się bawił, choć wiedziałam, że też już był zmęczony. Ale on zawsze lubił pokazywać, jaki to on jest silny. Ale nawet Pańcia wiedziała, że nawet on jest już zmęczony, a co dopiero ja. Ja go przecież znałam całe życie.
Psotek
W końcu Pańcia przestała kręcić sznureczkiem, więc mogłem się położyć koło Piguni. Nareszcie! To było naprawdę zabawne, ale ja już miałem dość, choć nie chciałem się do tego przyznać. Hmmmm, może Pigunia miała rację, że Pańcia już dobrze znała moje możliwości i dlatego dała mi szansę wycofania się z honorem? A może jej się tylko znudziło kręcenie tym sznurkiem i dlatego go odłożyła? W każdym razie po tej zabawie wskoczyliśmy na fotel (a właściwie to ja się wdrapałem, a Pigułkę ułożyła Pańcia, bo maleńka nie miała sił na skakanie) i zasnęliśmy smacznie, prawie jak w domku Oli. Teraz już byłem pewny, że dobrze trafiliśmy. Pańcia naprawdę o nas dbała.
Któregoś dnia po pracy Pańcia przyniosła do domu strasznie ciężką torbę. Powiedziała, że po drodze była na zakupach. Ale przecież ona codziennie po pracy robiła te zakupy, ale do tej pory one nigdy nie były aż takie ciężkie. A w torbie z zakupami zawsze było coś do jedzenia dla nas, jakieś butelki i kartoniki z piciem dla Pańci, czasem chleb i inne rzeczy do jedzenia dla Pańci, a raz w tygodniu nawet szyneczka – po dwa lub trzy plasterki dla każdego z nas.
Tym razem Pańcia przyniosła całą torbę czerwonych kuleczek. Byłem tym bardzo zaintrygowany, bo przecież było ich za dużo, żeby się nimi pobawić, a kto to widział, żeby jeść takie kulki? Do ubrania też się nie nadawały. Więc po co one Pańci? Czyżby miała za dużo pieniążków? Jeśli tak, to niechby mi kupiła nową piłeczkę w sklepie z kocimi zabawkami!
No to Pańcia obiecała, że następnego dnia przyniesie mi nie jedną piłeczkę, a nawet trzy, żebym się mógł nimi bawić na zmianę. No, chyba że bym wolał zabawkę myszkę, którą można łapać za ogon. Ale ja wolałem piłeczki, bo przynajmniej wiedziałem, co to jest.
Te czerwone kulki podobno nazywały się wiśnie i Pańcia chciała z nich zrobić dżem. Nie rozumiałem tego. Przecież dżem się robi z truskawek – i Pańcia go już zrobiła i zapakowała do takich śmiesznych naczynek, które nazywają się „słoiczki”. Ale Pańcia mi wytłumaczyła, że dżemy można robić z różnych owoców, nie tylko z truskawek. I wiśnie to też są owoce.
No to postanowiłem Pańci pomóc w tym robieniu dżemu. Pańcia umyła te wiśnie, a potem zaczęła wyciągać z nich takie mniejsze, twarde kuleczki, które nazwała pestkami. Wytłumaczyła mi, że te pestki trzeba wyrzucać, bo są niezdrowe. I tylko ta miękka część wiśni nadaje się do jedzenia.
Czasem nabijałem sobie taką wiśnię na pazurek, a potem dokładnie ją oglądałem, wąchałem i wylizywałem. One były zupełnie inne niż truskawki – miały inny kształt, zapach i smak. I niby były czerwone tak samo jak truskawki, ale to był inny odcień czerwieni.
Kiedy już skończyliśmy wyciągać pestki z wiśni – Pańcia to nazwała drylowaniem – wrzuciliśmy pestki do kosza na śmieci, a całą resztę zagotowaliśmy z cukrem. Pachniało to nawet przyjemnie – cóż za rozkosz dla mojego wrażliwego noska! – choć inaczej niż dżem z truskawek. Teraz już rozumiałem, o co Pańci chodziło. Dla samego tego zapachu warto było trochę popracować.
Potem Pańcia wyłączyła gaz i wyniosła z domu śmieci, czyli te pestki, które wyjęliśmy z wiśni. Chodziło o to, żeby na nich nie urosły żadne bakterie, żebyśmy się nie rozchorowali. Jak to dobrze, że Pańcia o to dbała! No i nawet jeśli urosły te jakieś bakterie, to przynajmniej zrobiły to na śmietniku, czyli tam, gdzie jest ich miejsce, a nie u nas w domu.
Pigułka
W czasie naszej kolacji dżem się znów gotował przez chwilę. Potem Pańcia wyłączyła gaz, umyła naczynia i zaczęła się z nami bawić. Bardzo lubiłam zabawę ze sznureczkiem. Pańcia się kręciła dookoła i przekładała sznurek z ręki do ręki, tak że sznureczek biegał dookoła niej znacznie szybciej niż ona się kręciła. A my biegaliśmy za nim i łapaliśmy węzełki, które były na nim zawiązane. Czasem sznureczek podskakiwał go góry, a my wtedy podskakiwaliśmy do węzełków. Ale w końcu oboje się zasapaliśmy. Ja poddałam się pierwsza, a Psotek jeszcze trochę się bawił, choć wiedziałam, że też już był zmęczony. Ale on zawsze lubił pokazywać, jaki to on jest silny. Ale nawet Pańcia wiedziała, że nawet on jest już zmęczony, a co dopiero ja. Ja go przecież znałam całe życie.
Psotek
W końcu Pańcia przestała kręcić sznureczkiem, więc mogłem się położyć koło Piguni. Nareszcie! To było naprawdę zabawne, ale ja już miałem dość, choć nie chciałem się do tego przyznać. Hmmmm, może Pigunia miała rację, że Pańcia już dobrze znała moje możliwości i dlatego dała mi szansę wycofania się z honorem? A może jej się tylko znudziło kręcenie tym sznurkiem i dlatego go odłożyła? W każdym razie po tej zabawie wskoczyliśmy na fotel (a właściwie to ja się wdrapałem, a Pigułkę ułożyła Pańcia, bo maleńka nie miała sił na skakanie) i zasnęliśmy smacznie, prawie jak w domku Oli. Teraz już byłem pewny, że dobrze trafiliśmy. Pańcia naprawdę o nas dbała.
Pigułka
Chciałam jakoś opowiedzieć Mamie o wszystkich naszych nowych przeżyciach. Jednak nie wiedziałam, jak to zrobić, bo teraz mieszkaliśmy daleko od niej. W końcu namówiłam Pańcię, żeby wszystko przekazała Oli. Przecież one obie umiały się posługiwać takim śmiesznym urządzeniem, które nazywa się telefon. Ola miała jeden aparat, a Pańcia drugi. I one oba były połączone specjalnymi drucikami. I wystarczyło wystukać siedem cyferek, żeby Ola usłyszała, że Pańcia chce z nią rozmawiać lub na odwrót.
No to poprosiłam Pańcię, żeby powiedziała wszystko Oli, żeby ona potem mogła powtórzyć to wszystko Mamie, Czarnulce i Azorkowi. Oni się z tego na pewno ucieszą. No i Pańcia tak zrobiła, ale okazało się, że Ola gdzieś wyjechała na wakacje, a w domu był tylko Oli brat. No ale ten brat opiekował się przecież Azorkiem. I obiecał mu wszystko opowiedzieć. A Ola miała niedługo wrócić, więc Pańcia poprosiła, żeby Ola też zadzwoniła, jak tylko będzie w domu.
Psotek
Trochę byłem rozczarowany tym, że Pańcia nie mogła porozmawiać z Olą. Ale z drugiej strony ucieszyłem się, że Ola mogła gdzieś wyjechać z rodzicami. Podobno nie wszyscy tak mogą, bo na takie wyjazdy potrzebne są pieniążki i nie wszyscy ich mają wystarczająco dużo. A niektórzy inni mają kogoś chorego w domu i muszą się nim opiekować, nawet jeśli mają pieniążki na wyjazd. I też muszą zostać w domu. No to dobrze, że Ola miała pieniążki i mogła pozwiedzać kawałek świata poza domem. A Oli brat zawsze dotrzymywał słowa, więc byłem pewny, że wszystko przekaże Oli zaraz po jej powrocie.
Pigułka
Nawet lubiłam Oli brata, ale nie wierzyłam, że dotrzyma słowa. On był bardzo miły, ale miał tak dużo różnych rzeczy do zrobienia, że mógł zapomnieć. Ale powiedział Pańci, że wszystko zapisze, żeby na pewno przekazać Oli to, o co nam chodziło. I powiedział nam, że Azorek już czuje się lepiej, ale jest trochę smutny, bo nie może się spotykać z nami, Mamą i Czarnulką tak często, jak by chciał. Dobrze, że był w domu przynajmniej z Mamrotką, bo Oli brat musiał wychodzić do pracy, a Oli babcia nawet jego trochę przerażała.
Po kilku dniach Ola rzeczywiście zadzwoniła i porozmawiały sobie trochę z Pańcią. I potem też co jakiś czas ze sobą rozmawiały.
Psotek
Czasami odwiedzała nas dziewczynka z sąsiedztwa, Kamila. Ale śmiesznie było! Okazało się, że ona mieszkała dokładnie pod nami i trzeba było z naszej górki zejść schodami na sam dół, żeby trafić na jej drzwi. Ja czasem wychodziłem na schody, ale było ich strasznie dużo, więc mi się nie chciało zbiegać aż do Kamili i jej mamy. Wystarczała mi wyprawa do najbliższych kwiatków. One stały w połowie drogi między naszym piętrem a tym trochę niższym. Sąsiedzi Pańci z zapałem podlewali te kwiaty, a ja codziennie do nich zbiegałem i z równie wielkim zapałem je obgryzałem z listków. A potem szybciutko wracałem do domu i udawałem, że to nie ja przy nich manipulowałem.
Kamili nigdy bym tego nie zrobił, bo ją lubiłem. A poza tym – bądźmy szczerzy – Kamila mieszkała strasznie daleko, aż trzy piętra pod nami. Inaczej może bym się zmobilizował, żeby sprawdzić, jakie są jej kwiatki. W dodatku Pańcia powiedziała, że trochę wyżej od Kamili mieszka jeszcze jeden kot, trochę starszy od nas. To może byłby niezadowolony, gdybym przeszedł przez jego terytorium?
Pigułka
Ja byłam trochę onieśmielona, kiedy Kamila po raz pierwszy do nas przyszła. Ale ona była fajna, więc zaczekała aż ja się trochę ośmielę. Tylko że kiedy do nas szła po schodach, to nawet Pańcia ją słyszała, jak ona była dwa piętra niżej niż nasze mieszkanko. I Pańcia jej wytłumaczyła, żeby aż tak nie tupała, bo to podobno nieładnie. I Kamila się potem starała chodzić ciszej, a nie jak słonica. Pańcia mi wytłumaczyła, że słonice to są strasznie duże zwierzątka, takie duże, że by się nie zmieściły w naszym domu. I głośno tupią właśnie dlatego, że są takie ciężkie. A Kamila przecież była dziewczynką, i to znacznie mniejszą od Oli. No to fajnie, że zrozumiała i posłuchała Pańci.
CDN.
Czytać Cioteczki czytać
