Piszemy dalej
Psotek
Pańcia mówiła, że to dobrze, że była z nami w domku. Podobno zapraszała ją do siebie jakaś koleżanka, ale Pańci się nie chciało, więc się wykręciła. Powiedziała tej koleżance, że jest zmęczona i przyjdzie kiedyś indziej. I dobrze, bo by wracała właśnie w czasie tej burzy. A na dworze burza jest znacznie bardziej przerażająca niż w domu. I w dodatku Pańcia pewnie by zmokła, bo by się starała jak najszybciej dobiec do domu, żebyśmy się nie bali być bez niej tylko we dwoje. A w czasie tej burzy przecież strasznie lał deszcz.
Pigułka
Rzeczywiście lubiłam, gdy Pańcia była w domu. Jeśli pogoda była normalna, to jeszcze jakoś przeżywałam jej nieobecność, ale jak się działo coś niezwykłego, to wolałam mieć towarzystwo. Psotek nie zawsze mi wystarczał, bo w końcu on był moim bratem i nie wszystko wiedział. A z Pańcią było znacznie łatwiej.
Psotek
Niestety niedziela minęła strasznie szybko i znów się zaczął normalny poniedziałek. Pańcia znów musiała iść do pracy. Wstała rano, nakarmiła nas, sama coś zjadła, umyła podłogę, przebrała się – i poszła. Ale zapowiedziała nam, kiedy wróci. I tak było.
Pańcia zawsze dotrzymywała słowa. Jak obiecała, że wróci o którejś godzinie, to na pewno się nie spóźniała, a czasem była nawet trochę wcześniej. Potem sprzątała nasze kuwety i bawiła się z nami. Później jedliśmy oboje kolację, a na koniec Pańcia zanosiła jedzonko Piguni.
W końcu pewnego dnia zdarzyło się coś dziwnego. Kiedy ruszyłem na kolację, Pigunia zeskoczyła z łóżeczka i pobiegła za mną. Z wielkim zdziwieniem zapytała: „To tak też mogę sama pobiec na kolację?”. Kiedy skinąłem łebkiem, podreptała za mną aż do kuchni. Oboje zgodnie wsadziliśmy noski do miseczek i zaczęliśmy jeść.
To był dla Piguni przełom – odważyła się na trochę samodzielności. Byłem z niej naprawdę dumny. I od tej pory Pańci też było trochę łatwiej, bo nie musiała nosić ani Pigułki do kuchni na posiłki, ani jedzonka dla niej do łóżeczka.
Pigułka
Sama byłam zaskoczona swoją odwagą. Ale trzymałam się o pół kroku za Psotkiem. On mnie zachęcał, więc w końcu pokonałam strach. I od tej pory już się nie bałam chodzić do kuchni na własnych łapkach. To było fantastyczne uczucie – pokonać strach. Okazało się, że strach miał po prostu wielkie oczy i podsuwał mi różne dziwne pomysły. I przekonałam się, że to były tylko fantazje, z których już teraz mogłam się śmiać. Dobrze, że Psotek się ze mnie nie śmiał. A Pańcia mi powiedziała, że jest ze mnie dumna. I opowiedziała mi, że też jej się zdarzają sytuacje, w których się boi, a potem – jak już pokona strach – to sama się śmieje z tego, co sobie wyobrażała.
Psotek
Następne dni były bardzo spokojne. Pańcia rano robiła śniadanie dla nas i dla siebie. Zjadaliśmy je wspólnie. Potem Pańcia robiła sobie kawę. Siadała z nią sobie na podłodze i piła. Ja na ogół siadałem obok Pańci, a Pigunia wchodziła jej na kolana i na nich się układała. Ja też tak czasem robiłem, ale nie zawsze. Wolałem kłaść się na dywaniku obok Pańci, bo miałem wtedy więcej miejsca dla siebie. Pańcia piła kawę i nas głaskała, a my mruczeliśmy z zadowoleniem.
Potem Pańcia myła naczynka, przebierała się i wychodziła do pracy. Zawsze nas uprzedzała, kiedy wróci. I zawsze dotrzymywała słowa. Nigdy nie była później niż obiecywała, a czasem nawet udawało jej się przyjść trochę wcześniej. I już pomału się przyzwyczajaliśmy do naszego wspólnego życia.
Aż pewnego dnia – on się nazywał czwartek – zdarzyło się coś nowego. Pańcia wróciła z pracy jak zwykle, ale zamiast od razu się przebrać w domowe ubranka, zostawiła w domu różne rzeczy, które przyniosła z pracy – i wyszła jeszcze raz. Powiedziała, że idzie do takiego miejsca, które się nazywa sklep. I w tym sklepie można wymienić swoje pieniążki na różne potrzebne rzeczy. Ten sklep był podobno całkiem blisko niedaleko domu, więc Pańcia wróciła dość szybko.
Pańcia z tego sklepu przyniosła aż dwa koszyki takich czerwonych stożków z zielonymi ogonkami, które się nazywały szypułki. I Pańcia powiedziała, że te stożki nazywają się truskawki i że będzie z nich robić dżemy. Nie wiedziałem, co to są dżemy, ale to chyba coś dobrego, skoro Pańcia chciała je robić. Te truskawki miały tak ciekawy zapach, że postanowiłem je zbadać bliżej. Były mięciutkie! Przekonałem się o tym, kiedy wbiłem pazurki w kilka kolejnych truskawek.
Pańcia odrywała od truskawek te zielone listki – szypułki i wrzucała je do jednego malutkiego garnuszka, a same truskawki – do większego garnka. Później Pańcia wzięła jeszcze jeden duży garnek, wlała do niego wodę i wrzuciła trochę cukru. A potem do tej wody z cukrem dodawała truskawki bez szypułek. To się trochę pogotowało, a w tym czasie my wszyscy zjedliśmy kolację. I tak było w czwartek i piątek – my jedliśmy posiłki, a biedne truskawki w tym czasie się gotowały
Wreszcie w sobotę Pańcia uznała, że truskawki są już ugotowane tak, jak trzeba. I zaczęła je zamykać w słoiczkach. I powiedziała, że z tych truskawek zrobiła dżem. Tylko nie wiedziałem, po co jej ten cały dżem, skoro w szafce stało już trochę słoiczków. Ale Pańcia podobno codziennie na śniadanie lubiła zjeść chleb z dżemem.
Czasem Pańcia wynosiła z domu pełny słoiczek, żeby inni ludzie też mogli zjeść trochę dżemu. Podobno Pańcia im dawała dżem w prezencie, całkiem za darmo. Nie rozumiem! Przecież sama musiała zapłacić za owoce i cukier. Podobno gaz też nie był za darmo, a Pańcia go potrzebowała, żeby zagotować ten dżem. I praca Pańci też była coś warta. Więc dlaczego niektórzy ludzie dostawali dżem za darmo????
Pigułka
Na szczęście Pańcia nigdy nie narzekała, że ma za mało pieniędzy. I nam też tłumaczyła, że na pewno nam nie zabraknie jedzonka.
Te szypułki z truskawek nawet można było ułożyć jako dekoracje koło naszych talerzyków. Tylko szkoda, że one tak szybko schły i trzeba było je wyrzucać. Bo przecież takie zwiędnięte źle wyglądały. Ale dzięki temu miałam zajęcie. A ja nie lubiłam się nudzić. Za to lubiłam ciekawe zajęcia i obowiązki, bo dzięki nim czułam się potrzebna i ważna.
I wiedziałam, że w ten sposób odwdzięczam się Pańci za jedzonko i opiekę. To było dla mnie ważne, żeby nie być darmozjadem, tylko uczciwie zasługiwać na swoje utrzymanie. I nigdy nie rozumiałam takich, którzy chcieli tylko brać od innych, ale pracować im się nie chciało.
Zawsze powtarzałam Pańci, żeby darmozjadom nic nie dawała. Najpierw niech zrobią co mogą, żeby zapracować na swoje jedzonko, a nie tak, żeby się obijali, a potem jedli tak samo jak ci, którzy się napracowali. Ja na przykład rozumiem, że jeśli ktoś źle słyszy, to nie będzie śpiewakiem, ale może na przykład szyć ubrania. I to też jest ważne i potrzebne. A może nawet potrzebniejsze, bo w końcu nie każdy człowiek wybierze się na koncert, ale ubranek to wszyscy potrzebują.
Psotek
I tak minęły kolejne dni. W końcu znów była sobota – i Pańcia nie poszła do pracy. To się podobno nazywało tydzień – pięć dni, kiedy Pańcia chodziła do pracy, a na dokładkę sobota i niedziela. Ale głupio! Pięć dni Pańcia musiała być w pracy, a tylko dwa miała wolne. Ja bym zarządził lepiej – dwa dni pracy i potem pięć dni wolnego, ale za to tyle samo pieniążków! Byłoby na pewno znacznie fajniej. Tylko może Pańcia by się nudziła w domu i chciałaby przytulać mnie i Pigunię częściej niż byśmy sobie tego życzyli? I kto wie, jakie inne głupoty by wymyśliła? To już lepiej, żeby pracowała...
Pigułka
Nawet będąc u Pańci ciągle jeszcze rośliśmy. Zauważyłam to nawet przy korzystaniu z kuwety. Na początku oboje z Psotkiem mieściliśmy się w niej swobodnie razem, a nawet było jeszcze sporo wolnego miejsca między nami. Potem tego miejsca było coraz mniej. Aż w końcu się okazało, że nie możemy razem korzystać z toalety, bo jest w niej za mało miejsca. Ale trudno się dziwić, że tak szybko rośliśmy – Pańcia nigdy nie żałowała nam smacznego jedzonka. I nawet je chętnie jadłam, choć zawsze sobie obiecywałam, że nie będę przesadzać.
Psotek
Pańcia nigdy nas nie zmuszała do jedzenia. Ale dawała nam tyle, ile tylko chcieliśmy. I zawsze mogliśmy liczyć na dokładkę. Tylko że w sobotę rano Pańcia zawsze spała trochę dłużej niż w te dni, kiedy szła do pracy. Więc przed pójściem spać w piątek nakładała nam trochę większą kolację, żebyśmy nie byli za wcześnie głodni i żeby sobie mogła pospać.
Rano znów Pańcia dawała nam papu. Zawsze było go tyle, że mogliśmy się oboje świetnie najeść, a może nawet najadłby się tym choć jeden dodatkowy kot, a może i dwa. Ale Pańcia uważała, że jest nam dobrze tak, jak jest, to znaczy w trójeczkę: ona, ja i Pigunia. Ja zresztą też uważałem, że jest nam świetnie tak właśnie, jak jest. Pańcia miała przecież dwie rączki i dwa kolanka – no i było po jednej rączce i jednym kolanku dla mnie i dla Piguni. I trzeci kot stworzyłby spore problemy, bo już zawsze dla któregoś z nas brakowałoby kolanka i rączki Pańci do pieszczenia nas.
Pigułka
Fajnie to Pańcia wymyśliła. Z jednej strony zawsze mogliśmy liczyć na miejsce na kolanku Pańci i na pieszczotę jedną jej przednią łapką. I nie musieliśmy się ustawiać w żadnej kolejce, bo kolanek i przednich łapek Pańci było tyle, co nas, to znaczy po dwa. Jednak z drugiej strony byliśmy we dwoje z Psotkiem, więc nie nudziliśmy się, kiedy Pańcia wychodziła do tej całej pracy. I nie bałam się zostawać w domu bez Pańci, bo przecież był ze mną mój najdzielniejszy na świecie brat Psotek. A na niego przecież zawsze mogłam liczyć.
Psotek
Pewnego dnia do Pańci przyszła jakaś kobieta, której jeszcze nie znałem. Pańcia mi powiedziała, że ta pani pracuje z dentystą, to znaczy z takim panem, który leczy ludzkie zęby. I ta pani ciągle zadawała Pańci dziwne pytania, na przykład co by Pańcia zrobiła w jej sytuacji. Pańcia nie chciała jej odpowiedzieć wprost, bo przecież wiadomo, że Pańcia to Pańcia, a tamta też jest sobą, a nie Pańcią – no i nie mogą się zamienić sytuacjami. Ta pani nalegała i wciąż zadawała to samo pytanie. Po iluś tam powtórzeniach tego samego zauważyłem, że Pańcia już ledwie wytrzymuje z tą kobietą. Mnie też już jasny szlaban trafiał, bo w końcu ile razy dziennie można słuchać tego samego pytania i na nie odpowiadać? Ale chyba ta gościa się połapała, że nas męczy – no i sobie poszła. I na szczęście nigdy w życiu już jej potem nie widziałem.
CDN.
