Ponieważ jestem totalną panikarą i histeryczką, do czego się przyznaję dobrowolnie, zrobiłam burej Mrusi testy na białaczkę i FIV.
UJEMNE
Wiem, że nie miałam podstaw aby się bać (Ewa mi tłumaczyła, że kita zdrowa, sterylkę zniosła bez problemów, dzieci rodziła zdrowe, ...) ale o ile lepiej mi teraz. Wiem, że razem z nią do domu przyniosłam tylko lamblie a nie jeszcze jakieś wirusowe cholerstwo.
A Mrusia jak to Mrusia jak tylko zobaczyła, że jesteśmy pod blokiem (czyli prawie w domu) to się zaczęła dobijać do wyjścia. W mieszkaniu biegała i nawijała ze szczęścia (ona chyba lubi mieszkać w bloku a nie pod

). U weta była jak zwykle bardzo grzeczna. Nadżerka w buzi zniknęła ale została po niej delikatna blizna i wygląda na to, że to nie była nadżerka z prawdziwego zdarzenia. Ona po tej stronie ma lekko ułamanego ząbka, który jest ostry i najprawdopodobniej to on skaleczył język. Jeśli chodzi o język to też się zmieniła koncepcja

(aby ostatecznie wyjaśnić co jest językowi trzeba by kicię uśpić na chwilkę a to przecież nie ma sensu). Ona chyba ma ten jęzorek za bardzo przyrośnięty. Podczas sterylizacji można było naciąć wędzidełko ale wtedy nikt o tym nawet nie myślał. Właściwie to jedynie kosmetyka, bo w niczym kici taki jęzorek nie przeszkadza. Bura jest niesamowita. Kto chce?