» Wto mar 18, 2008 19:32
Pod szpitalem mamy jedno pomieszczenie, do którego koty mogą wchodzić (magicmada je widziała). Mamy na razie, bo to wszystko działa na wariackich papierach, wystarczy jeden głos sprzeciwu i życie kotów wisi na włosku, już tak parę razy było, dlatego nie lubię o tym mówić, żeby nie zapeszyć. To pomieszczenie jest ciepłe i z rurami, nie jest to pomieszczenie izolowane od reszty piwnic (na szczęście), więc koty jakoś się po nim rozchodzą. Kotów (po ostatnich adopcjach) jest 14, ale z tymi dwoma, które pojawiły się dziś - już 16. Oczywiście, nie liczę Sabuni, która od razu została zabrana do DT u mnie.
Z kotem chudym sprawa jest prostsza - on podchodzi, daje się brać na ręce, jest chory, czyli - wet a potem w ostatecznosci powrót do piwnicy, w której jakoś sobie radzi. Oczywiście, będziemy mu szukac domu. Gorzej z tym schowanym pod deskami - nie ma go jak wyciągnąć, sam boi się wyjść, a deski mogą w każdej chwili zacząć zabierać i jeszcze kota przy okazji przygniotą (ściśle - to nie są deski tylko ciężkie płyty z karton-gipsu, do jakiegoś remontu na terenie szpitala). Nie wiem, co z tym kotem zrobić, a najgorsze - jak do niego dotrzeć. Gdyby udało się go złapać, to możnaby go wypuścić do tego kociego pomieszczenia, myslę, ze jakoś by sobie poradził, a głodny by nie chodził, bo stawiamy w srodku jedzenie i wodę. Z drugiej strony gdyby okazało się, ze nie jest dziki, tylko przestraszony... Nie wiem, takie domowe koty też dołączały do stada, np. Zuzia, Łatek, Chłopczyk... Stado jest w większości kastrowane (kotki wszystkie), więc niezbyt agresywne wobec nowych. Jutro napiszę, co dalej.
Dorcia miała mieć od jutra urlop, ale zdecydowała, że przyjdzie, żeby mnie nie zostawić z problemem (zresztą Dorcia jest wspaniała w łapaniu kotów, a ja- ostatnia oferma). I tak koty "układają" nam życie...