- jeśli jest wola słuchania, możliwa jest rozmowa, a to już bardzo dużo. I znowu: nie bronię belfrów, ale pamietajcie, proszę, jako rodzice: jest prawda dziecka, prawda nauczyciela i prawda ucznia... Bez rozmowy do prawdy się nie dojdzie, narastaja tylko niedomówienia, a później konflikty. Zresztą to nie tylko szkoły dotyczy (przykład: regulamin szkoły, względy bezpieczeństwa i zdrowy rozsądek sprawiają, że jako wychowawca zakazuję uczennicy noszenia do szkoły wielkich kolczyków - takich kół. Wersja uczennicy: pani się uwzięła, wydaje absurdalne zakazyi w ogóle. Rodzic oburzony, biegnie bronić dziecięcia, bo szykanowane, bo ... itp. I teraz: albo mnie, jako belfra, zrówna z ziemią - nic tym nie osiągnie, bo nie odpuszczę i wcale o dziecinną zemstę i chęć postawienia na swoim nie chodzi, albo porozmawia i da sobie wyjaśnić, że to nie jest strój szkolny, a przede wszystkim nie trzeba będzie szukać po korytarzu kawałka urwanego ucha. Nie jest to nierealna wizja. Z doświadczenia wiem, że rodzic wtedy szukanie winnych zaczyna od nauczycielaizaA pisze:Dzięki za słowa wsparcia...ja wiem, że to po to, żeby było jej lżej, ona tak strasznie się męczyła np. wchodząc po schodach...
EwKo - dzięki za OT...czasami warto posłuchać drugiej strony...

To taki moze niezbyt głęboki przykład


Monika, jak mogę cos doradzić, moze to juz zrobiłaś: porozmawiaj bezpośrednio z nauczycielami, na zachowanie których narzeka Młody. Mozesz juniora ze sobą zabrać, wiesz... komunikacja między gronem pedagogicznym jest, hmm... różna... Efekt bedzie taki: albo Ci nauczyciel przedstawi swoje stanowisko, naświetli pewne sprawy (a Ty jemu) i się dogadacie, albo przynajmniej będzie miał dyskomfort tłumaczenia się przed rodzicem oczekującym wyjaśnień

PS. Ja tam lubię rozmawiać z rodzicami, nie za często jest mi to dane, niestety



Iza, kciuki dalej, nieustanne!
