» Śro lut 27, 2008 19:47
Opowieść trzydziesta pierwsza
„ Chłód panujący w lesie i ciągnące od bagien wilgotne powietrze nie pozwoliły mi zapaść w głęboki sen, do świtu dotrwałem w stanie męczącej drzemki, i kiedy wreszcie otworzyłem oczy byłem prawie pewien, że wydarzenia ubiegłej nocy były przedziwnym snem, ale gdy dostrzegłem leżące na ziemi trzy ubłocone postaci zrozumiałem, że wszystko musiało wydarzyć się naprawdę…
Cicho zsunąłem się z drzewa i pobiegłem tam, gdzie według mnie kończył się las.
Niebo nad moją głową robiło się coraz jaśniejsze, przyspieszyłem, aby nie pozostać w lesie do wieczora.
Paprocie smagały mnie po nosie, lepkie nasionka wczepiały się w moje futro.
Zdyszany wypadłem na piaszczysta polną drogę pnącą się pod górę i popędziłem przed siebie jak strzała.
Zatrzymałem się, aby złapać oddech, uniosłem głowę i …zamrugałem oczyma raz, drugi i trzeci.
Tuż przede mną, spomiędzy zielonych drzew wyłaniały się kamienne kolumienki ganku. Świt zabarwił ściany dworku na różowo.
Spojrzałem na zabite deskami okna, przysiadłem na jednym z kamiennych schodków i znieruchomiałem.
W drzewach otaczających dworek ptaki rozpoczęły poranny koncert, przeskakiwały z gałązki na gałązkę i przekrzykiwały się wzajemnie.
Ciepły promień słońca prześlizgnął się po moim grzbiecie. W jednej chwili przypomniałem sobie wszystkie dni, kiedy razem z chłopcem, siedząc na tych właśnie schodach słuchałem opowieści o dalekich krajach i podróżach w nieznane.
Kiedy słońce wspięło się nieco wyżej zauważyłem leżący w trawie duży, biały kamień.
„ Tu zakopiemy skarb piratów ” zadźwięczał znajomy głos. „ I położymy w tym miejscu kamień, bo tak zawsze ukrywa się skarby…”
Przymknąłem oczy usiłując przypomnieć sobie, co chłopiec włożył do małego, blaszanego pudelka.
Myślałem i myślałem i nie zauważyłem, kiedy na schody padł cień.
Tuz obok siebie dostrzegłem parę zniszczonych butów i lekko wystrzępione nogawki spodni.
Buty przeczłapały obok mnie i znikły we wnętrzu domu.
Nie miałem najmniejszego pojęcia, czy ich właściciel zauważył mnie czy tez nie. Chodził po domu szurając sprzętami, cos przestawiał i przesuwał, a kiedy ponownie pojawił się na schodach miał ze sobą duży worek.
W worku coś brzęczało, grzechotało szeleściło i pomyślałem o tych wszystkich drobnych przedmiotach, które ludzie uważają za tak bardzo cenne…
- No i jeszcze kotek – rzekł mężczyzna i wpakował mnie do kieszeni marynarki.
A potem, noga za nogą poszedł w stronę miasteczka. Słyszałem plusk rzeki, dalekie poszczekiwanie psów, porykiwanie krów na łąkach i wiedziałem, że znowu wyruszam w podróż… a kiedy do moich uszu dobiegł gwizd lokomotywy zrozumiałem, że tym razem być może przyjdzie mi wracać z bardzo daleka…
Pocieszała mnie jedynie myśl, że spotkałem bliskich mi ludzi i chociaż nie wiedziałem, co stało się z mieszkańcami domku z werandą. To byłem prawie pewien, że nie przytrafiło się im nic złego.
Mężczyzna w starych butach wszedł do wagonu, wrzucił worek na półkę, a marynarkę powiesił na haczyku, tuz przy drzwiach.
Stukot kół podziałam na niego usypiająco, bo przymknął oczy i po chwili zaczął cicho pochrapywać.
Drzwi przedziału otworzyły się niemal bezgłośnie.
Twarz chłopca, który jak cień wsunął się do przedziału przypominała do złudzenia szpiczasty, lisi pysk.
Chłopiec wyciągnął rękę i bezszelestnie zdjął marynarkę z haczyka, po czym wymknął się z przedziału.
Kiedy pociąg na chwile zwolnił chłopak szarpnął drzwi, skoczył i miękko stoczył się z nasypu.
Świat zawirował wokół mnie, moje serce wykonało dziwna ewolucję i znieruchomiało.
Chłopiec podniósł się, otrzepał ubranie i szybko przeszukał kieszenie marynarki.
Przeliczył garść drobnych i wsypał je do starego, rozlatującego się portfela.
- Skarbonka czy ki czort – mruknął i lekko mną potrząsnął.
Odpowiedziała mu cisza.
Widać w czasie upadku moje serce zaklinowało się gdzieś w środku.
- Pusta – mruknął zawiedziony chłopak i rzucił mnie w trawę. Upadłem prosto w kępę macierzanki, a chłopiec wstał , zwinął marynarkę w kulkę i cisnął ją w ślad za mną.
Usłyszałem szmer kamyków pod podeszwami butów i zapadła cisza.
Słońce grzało coraz słabiej, obok mnie, wysokim nasypem przejeżdżały sapiąc głośno pociągi, a pomiędzy trawami biegały zaaferowane mrówki, polne pająki i błyszczące żuki.
Niebo ciemniało, a ja dalej leżałem nieruchomo wśród drobnych listków i niebiesko-fioletowych kwiatków.
Nad moją głową jedna po drugiej zapalały się gwiazdy, w pobliskim stawie odezwały się żaby – ale moje serce dalej milczało…
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!