» Sob lut 23, 2008 19:42
Opowieść dwudziesta dziewiąta
Obudziłem się, kiedy za oknem było jeszcze szaro, ale od wschodu niebo zaczynało różowieć. Pomyślałem, że najlepiej dla mnie byłoby wybrać się tam nocą, kiedy mógłbym obiec wszystkie kąty, ale Marianna postanowiła wyruszyć skoro świt. Z wysokości pieca widziałem, jak wyprowadza z sieni stary, zielony rowerze śmiesznym koszykiem z przodu i jak sprawdza, czy koła są w porządku.
- Teraz tylko muszę nakarmić szpitalik – uśmiechnęła się przechodząc koło pieca – i możemy zbierać się w drogę.
Dziewczynce udzieliło się moje zniecierpliwienie – biegała po całym domu, wybiegała przed dom i wracała aż zarumieniona z podniecenia.
Kiedy ogień w piecu został wygaszony, inwalidzi nakarmieni, a chleb zawinięty w lnianą szmatkę i schowany do kredensu Marianna zdjęła fartuch, założyła płócienne, sznurowane buty i zdjęła mnie z pieca.
Usadowiła córkę w koszyku, a mnie schowała do przewieszonej przez ramie torby w taki sposób, żebym mógł widzieć wszystko, co będziemy mijali po drodze.
Rower miło zadzwonił, mieszkańcy piwnicy zamruczeli coś na pożegnanie i ruszyliśmy tam, skąd odszedłem dawno temu.
Nie wiem sam, ile minęło czasu, choć na początku zdawało mi się, że była to tylko mała chwila, ale w rzeczywistości moja tułaczka musiała trwać bardzo długo.
Byłem jednak w stanie rozpoznać brzeg rzeki, nad którą obozowałem wraz z wiejskim kuglarzem i kilka małych, skulonych po obu jej stronach wsi.
Dokoła było zielono i żółto, słońce miło grzało, a w zagajnikach śpiewały ptaki.
Kiedy skręciliśmy w boczną drogę od razu zauważyłem zielną ścianę lasu i połyskujące bielą na jej tle trzy brzozy.
Powiewały zielonymi gałęziami, wabiły, budziły kolejne wspomnienia.
Malutki domek, w którym przeżyłem jedną z najstraszniejszych nocy w moim życiu stal dalej na miejscu, ale chylił się ku ziemi tak, jakby za chwile miał się przewrócić.
Kamienne schodki spękały od deszczu i śniegu, a ze szpar wyrastały sztywne, błyszczące źdźbła trawy.
- Jesteśmy na miejscu – powiedziała Marianna, oparła rower o ścianę domku i pomogła córce wysiąść z koszyka.
Zapachniało świeżymi liśćmi mięty tak mocno, że aż zakręciło mi się w głowie.
- Teraz wejdziemy do środka – uśmiechnęła się Marianna i lekko pchnęła drzwi. Zapachniało kurzem i sianem, a kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do panującego wewnątrz półmroku z radością dostrzegłem stary stół, stojące obok krzesła i gliniany piec.
Z pasiastego materaca leżącego na łóżku wysypywała się słoma. Pomyślałem, że powinienem zostać tu na noc i jak przystało kotu rozprawić się z myszami, które najwyraźniej mocno się rozzuchwaliły.
Marianna wyciągnęła z kąta blaszane wiadro i za chwilę usłyszałem skrzypienie i plusk wody w studni.
Ogień w piecu zatlił się zrazu nieśmiało, ale po chwili jasne płomyki zaczęły oblizywać suche polana, zatrzeszczały cienkie szczapki, a Marianna wysunęła ręce nad piec.
Jak daleko mogłem sięgnąć pamięcią robiła tak zawsze – nie większa od swojej córki wspinała się na malutki stołeczek, i grzała nad blachą zmarznięte palce…
Prze jedną chwile zacząłem zastanawiać się, co starzeje się w ludziach i zaraz znalazłem odpowiedź – twarze, włosy, plecy…ale serce pozostaje takie samo, i zamiast dorosłej Marianny zobaczyłem małą dziewczynkę w sukience w kropki…
Nagle zrobiło się ciepło, przytulnie i tak dobrze, że na moment zapomniałem o tym, że byłem kotem – włóczęgą…
Odsunąłem od siebie wszystkie niemiłe wspomnienia – samotną noc i mruczące w oddali działa, człowieka, który chciał ofiarować mnie swojemu synowi, ranek, kiedy zobaczyłem, że krew ludzi jest tak samo czerwona jak krew zwierząt…Rzecz jasna, nie wiedziałem wówczas prawie nic o ludziach i o zwierzętach, ale tyle razy w ciągu mojej tułaczki zdarzało mi się widzieć różne rzeczy, że dzień po dniu uczyłem się – wszystkiego co było dobre, i wszystkiego, co było złe…
Marianna cały dzień zbierała zioła, albo okopywała malutkie krzaczki w ogrodzie, a jej córka budowała z trawy namiot, w którym mógłbym spać nocą, albo w dzień schronić się przed promieniami słońca.
- Wiem, że chcesz tu zostać na noc – powiedziała dziewczynka . – Oni mi powiedzieli.
Pomyślałem o inwalidach, którzy pewnie teraz wylegiwali się przed domem i zrobiło mi się ciepło na duszy.
Poturbowani przez życie, okaleczeni – pomyśleli o mnie, którego największym marzeniem było przebiec nocne ulice mego miasta
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!