Ach! W końcu w domku!!

Kocuraki wygłaskane, wycałowane, wymiętolone do granic
Wczoraj nawet nie pisałam, bo mieliśmy mnóstwo spraw do załatwienia po powrocie, ale już nadrabiam zaległości.
Otóż gdy weszliśmy do domy Maciek wyskoczył się witać, zaczął swoje słynne przekrętasy przez grzbiecik i pokazywanki pokaźnego już brzuszka (może pora na dietę?). A Wojtek? Wojtka nie było...

Po dość długich poszukiwaniach znalazłam go skulonego za kanapą i dodatkowo pod zasłonką

Zaczęłam przemowy i wyszedł do nas! Był roztrzęsiony, przerażony i chodził na ugiętych łapkach. Cały czas go głaskaliśmy, mówiliśmy i doszedł do siebie. Chodził za mną cały czas, patrzył tym swoim słodkim zezolkiem i asystował przy wszystkim: mycie naczyń, sprzątanie w kuchni, w kibelku

wszędzie. Taki słodki miziak.
W ogóle to przez te 5 dni kotuchy się pozmieniały: Wojtek z zaczepnego wariata stał się cichym miziaczkiem, a Maciek wariuje - z zabawką, bez zabawki, na łóżku na podkołdrowe potwory, ostrzenie pazurów o tapczan itp. Co to może znaczyć?
Noc minęła spokojnie, rano Maciek wtrząsnął sparzone serduszka z wielkim apetytem (swoje i małego), a Wojtek sercami wzgardził i wsunął ukochane chrupeczki. Teraz oba śpią .
Pozdrawiamy gorąco
