» Śro lut 20, 2008 17:31
Opowieść dwudziesta siódma
„ Mijały dni. Codziennie po zmroku wędrowałem korytarzami domu, a gdy wszyscy zasypiali wślizgiwałem się do pokoju, gdzie w wysokim , białym łóżeczku z siatką spała dziewczynka. Wskakiwałem na jej łóżko i mruczałem do maleńkiego ucha wszystkie najpiękniejsze kołysanki, jakie znałem…
Wysoka kobieta i Barbara z niedowierzaniem kręciły głowami:
- Całą noc przesypia… Ani piśnie.
A Michasia, pociągając nosem szeptała na ucho Barbarze:
- To na pewno krasnalów dziecko… w nocy się w kota zamienia. Sierść na poduszce znalazłam.
Wysoka kobieta na szczęście nie wierzyła w żadne bajki i chyba tylko dzięki temu bezpiecznie mieszkałem na szafie za stertą papierów, niewidzialny za dnia, ledwo dostrzegalny w nocy.
Jednak pewnego wieczoru, gdy dzieci nakarmione i wykąpane położono do łóżek, coś zachrobotało za szafą.
- Pora ruszać – odezwał się za moimi plecami cichy głos.
Z zaciekawieniem poruszyłem uszami.
- Nie oglądaj się – dodał niewidzialny rozmówca
Usiadłem spoglądając w stronę łóżeczka.
- A ona? – zapytałem.
- Jest bezpieczna – odparł głos. - Dopilnuję, żeby wszystko było w porządku.
Zajrzałem w twarz śpiącego dziecka.
- Kim ona jest? – zapytałem.
- Zwyczajnym dzieckiem – odparł głos. – Które nie ma na świecie nikogo.
- Jak to „nikogo”? – oburzyłem się.
Za moimi plecami ktoś cicho się roześmiał.
- Oczywiście, oczywiście, ma nas. Ale ty jesteś glinianym kotem, a ja…
Głos urwał.
- Kim jesteś? – zapytałem.
- Baśnią, kocie. Jestem baśnią
Wszystkie łapy aż swędziały mnie, żeby odwrócić się na chwilę.
- Więc… czemu?
W ciemności znowu ktoś się roześmiał.
- Baśnie, kocie, to kwestia wiary. Jeśli nie wierzysz w nie, to nigdy ci się nie przydarzą. Ale jeśli wierzysz…
Skrzypnęły uchylone okno, zupełnie jakby jakaś niewidzialna dłoń przekręciła klamkę.
Z ulicy napłynęło ciepłe, wilgotne powietrze.
- Pora ruszać. – Powtórzył głos.
- Powiedz, gdzie mam iść – zapytałem.
- Za głosem serca, kocie – odrzekł głos. – Za głosem serca. Za gwiazdą.
Spojrzałem na zachmurzone, niskie niebo.
- Nie widać gwiazd - powiedziałem. – Ani jednej.
Drzwi otworzyły się i czyjaś ręka przekręciła wyłącznik.
- Wszelki Duch Pana Boga chwali! – rozległ się przeraźliwy krzyk Barbary. Odwróciłem się i spojrzałem prosto na nią.
Powoli wyprostowałem grzbiet i przeskoczyłem na poręcz łóżeczka.
- Kot! Kot! – Michasia zwabiona krzykiem Barbary wbiegła do pokoju plącząc się w białej nocnej koszuli.
Potężne kichnięcie zabrzmiało w ciszy jak wystrzał.
Dziewczynka otworzyła oczy i poruszyła ustami.
- Kot – powiedziała całkiem wyraźnie i zwinęła się w kłębek.
Dałem susa na parapet i wyszedłem przez szparę w oknie pozostawiając Barbarę i Michasię krzyczące wniebogłosy.
Zeskoczyłem na rozmiękły trawnik. Ziemia lekko ugięła się pod moimi łapami.
W powietrzu pachniało wiosną, niepokojem, porą powrotu do domu.
Ulica była ciemna i pusta. Obejrzałem się na jasną plamę okna, za którym pozostawiłem dziecko, które nie miało zupełnie nikogo, nie licząc tego, który przedstawił mi się jako Baśń…
- Bądź zdrowa – szepnąłem i pobiegłem przed siebie.
Gdzieś w mieście kilka razy uderzył zegar. Biegłem nie oglądając się za siebie i słuchając bicia swego serca.
Tak dostałem się na przedmieścia, gdzie powietrze nagle zrobiło się świeższe, lżejsze i jeszcze bardziej pełne zapachów.
Wśród gołych jeszcze gałęzi odezwał się jakiś ptak. Niebo nad moją głową powoli jaśniało.
Rozejrzałem się dookoła i dostrzegłem nieduży dom.
W oknach było ciemno, ale z komina unosiła się wąska wstążka dymu.
Obszedłem budynek dookoła i znalazłszy uchylone piwniczne okienko wskoczyłem do środka.
Ledwie dotknąłem podłogi w ciemności zapłonęło kilka par oczu.
- Stój! – syknął ktoś w mroku. – Kim jesteś?
- A wy? – zapytałem.
Moje oczy powoli przyzwyczajały się do mroku.
W kącie piwnicy kuliło się kilka szarych cieni.
Cienie, sądząc po ich zachowaniu, były równie przerażone jak ja.
- Moja historia jest za długa, aby opowiedzieć ją ot tak sobie – powiedziałem.
- Jesteśmy szpitalem Marianny – powiedział jeden z cieni, wstał i mocno kulejąc zbliżył się do mnie. Pozwoliłem się obwąchać jednocześnie przyglądając się pozostałym.
Faktycznie, wyglądali dość nędznie, ale sierść na ich grzbietach była czysta i gładka.
Kiedy poznałem wszystkich w paru słowach opowiedziałem swoje koleje.
Szare cienie z niedowierzaniem kiwały głowami spoglądając na mnie jak na przybysza z zaświatów.
- Teraz muszę kończyć , – powiedziałem – bo zaraz wzejdzie słońce. Jeśli pozwolicie mi tu pozostać, opowiem wam więcej nocą.
Znalazłem wygodny kąt w rogu drewnianej półki i znieruchomiałem.
Szare cienie podeszły bliżej, trącając mnie nosami i pomrukując.
Kiedy w piwnicy rozjaśniło się, mogłem dokładniej przyjrzeć się jej mieszkańcom.
Naliczyłem około dziesięciu inwalidów – kulejących, ciągnących za sobą bezwładne łapy, złamane ogony, stroszących postrzępione uszy.
A gdy zrobiło się całkiem jasno, mieszkańcy piwnicy, jeden po drugim, zaczęli wychodzić przez uchylone okienko do ogrodu.
Brzęknęły miski i usłyszałem cichy, łagodny głos. Głos, który powrócił do mnie odległym echem.
Był tak samo ciepły jak kiedyś, ale starszy , głębszy i jakby trochę zmęczony..
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!