Obiecałam zdjęcia... będą, ale najpierw mi ciotki pomóżcie... podjąć decyzję.
Decyzja kiełkowała w mojej głowie już od jakiegoś czasu.
Chodzi mianowicie, jak już się zapewne domyślacie o pozostawienie Chochlika u mnie.
Chochlikiem zainteresowany był jeden domek - jak pisałam fajny i odpowiedzialny, ale nie mogą go wziąć z powodu choroby rezydenta.
Od tej pory cisza. Fakt, moje poszukiwania nie były zakrojone na jakąś szeroką skalę. Chochlik ma wątek tu i na forum pruszkowskim - ma stałe grono ciotek, ale żadnego domku na horyzoncie.
Owszem, wystarczyłoby, żebym wywiesiła ogłoszenie w zaprzyjaźnionym sklepiku z artykułami dla zwierząt - wiem, że dzięki ogłoszeniom w tym sklepiku wiele zwierzaków znalazło domy.
Ale wiem, że Chochlik nie może trafić do zwykłego, przeciętnego domku. Bo on nie jest takim miziakiem, co to się od razu na kolana wgramoli. On się wciąż boi ludzi - jestem właściwie jedyną osobą, której pozwala się głaskać, miziać, miętosić - ale tylko wtedy, gdy on sobie leży i widzi jak do niego podchodzę. Wtedy wydaje z siebie powitalne "mrrrk" i nadstawia się do miziania, włącza traktorek i mruży oczka. Mogę go brać na kolanka, mogę miętosić na wszystkie strony.
Ale kiedy chodzi sobie i wyciągnie się do niego rękę, to się boi. I przez dwa miesiące pobytu u mnie mu to nie przeszło. On się boi łapania!
Z drugiej strony widzę naprawdę niesamowitą więź między Nemkiem i Chochlikiem - widziałyście ją na zdjęciach.
Cały czas starałam się myśleć "rozsądnie" - mam małe mieszkanie i trzy koty to za dużo.
Ale dziś chyba pękłam... Przyszła moja mama. Chochlik ja zna - gdy mnie nie ma, to moja mama przychodzi karmić koty. Ale i tak się jej boi. Co prawda moja mama uczestniczyła w akcjach smarowania kotów maścią przeciwgrzybiczną, której Chochlik bał się panicznie. Ale przecież ja też go smarowałam.
Mama powiedziała, że by bardzo chciała Chochlika pogłaskać - więc go wzięłam na ręce i dałam jej do pogłaskania. Mały wpadł w panikę totalną - źrenice jak spodki, wyrwał się i zeskoczył na podłogę. Na to - nie wiem skąd- przybiegł natychmiast wujek Nemcio, i zaczął małego lizać po pyszczku! Nie wiem skąd wiedział, że mały jest w stresie, ale wiedział i zmaterializował się natychmiast, żeby go pocieszyć!
Czy ja mogę te koty rozdzielić??? Wiele osób co prawda pisze, że koty zapominają swoje przyjaźnie... ALE: ja wiem, że Nemo jest bardzo inteligentnym kotem. Pamięta ludzi, wita się ze znajomymi bardzo wylewnie. Swoją kocią mamę (był wzięty z domu) pamiętał po kilku miesiącach i przywitał euforycznie.
Gdy miałam pierwsze tymczasy, Nemo był niesamowity. Nie tylko je niańczył - gdy umarł Warchlaczek i Miłka uparcie wracała w miejsce, w którym leżało wcześniej jego ciałko, Nemo ją stamtąd odciągał i zabawiał.
Gdy Miłka ['] pojechała do jopop, Nemo podobno przez dwa dni nie chciał jeść i leżał na parapecie odwrócony tyłem do pokoju (nie widziałam tego, bo wyjechałam wtedy, ale opowiadała mi przyjaciółka, która wtedy u mnie mieszkała). Nemo potrzebuje towarzysza, a Mufka go nie lubi i nie bawi się z nim.
Doświadczonego domku dla Chochlika nie widać - a tylko do takiego go oddam, bo on musi mieć Dużych, którzy będą mieli dla niego dużo cierpliwości i serca. Ze zwykłego domku powrót z adopcji jest bardzo prawdopodobny... Tymczasem on ma już 7 miesięcy, nie jest maluchem. Ile mu jeszcze można fundować stresów?
Nie wiem, co on przeszedł jako malec, ale widzę, że to wciąż w nim siedzi.
On się powoli wyluzowywał u mnie, i większa jest w tym zasługa Nemka niż moja. To Nemo "wyciągnął" go z kąta i oprowadzał po domu, przytrzymującgo delikatnie za kark, to Nemo czuwał przez pierwsze dni w nocy, gdy mały zaczynał się nieśmiało sam bawić.
Jeśli zostawię Chochlika, to będzie oznaczać koniec tymczasowania. Bo nie dam rady lokalowo i finansowo.
Ale myślę też w tym momencie i o Mufce - kotce również po przejściach. Za każdym z dwóch razów, gdy trafiały do mnie kociaki, Mufka popadała na długie dni w głęboką apatię. Całymi dniami leżała na oparciu sofy, nie dawała się dotknąć, nie bawiła się, tylko burczała złowieszczo. W końcu przyzwyczaiła się do Chochlika, czasem pacnie go łapą, czasem na niego fuknie. Wiem, że gdybym oddała Chochlika, to ona byłaby bardzo zadowolona. Ale wtedy trafiłyby do mnie następne tymczasy, a kotce zafundowałabym ogromny stres.
Obecnie i tak muszę znajdować chwile tylko dla niej - zamykam się tylko z nią w pokoju i bawimy się, a wtedy ona szaleje jak kociak. Muszę się z nią osobno zamykać, bo ona się wkurza, jak się Chochlik lub Nemo wtrącają do jej zabawy
A i przyznam na samym końcu, że i mnie tymczasowanie kosztuje strasznie dużo nerwów - może dlatego, że mój "bilans" jest niestety smutnie przechylony na stronę: "Nie udało się uratować"
Dlatego też bardzo się martwię, jaki koszt poniósłby Chochlik zmieniając dom.
Tak siedzę i myślę ... bo decyzja o pozostawieniu trzeciego kota jest na lata. A ja nie wiem, co będzie za lat kilka. Chwilowo jestem samotną osobą, ale co, jeśli to się zmieni... Ale cóż potencjalny TŻ musiałby i tak zaakceptować dwa koty, więc chyba trzeci nie stanowi aż takiej różnicy...
Z trzecim kotem, czy bez i tak jestem wariatką...
Ciotki, CO MAM ZROBIĆ?
Czekam na konstruktywne porady.