» Czw lut 14, 2008 20:44
Dziennik p. Izy
Niestety miałam nieprzyjemną sytuację na podwórku, gdzie mieszka Fela i Nina.
Wyszedł do mnie facet, który tam mieszka i zaczął krzyczeć, że mam tu nie karmić kotów, że pozakłada zamki w drzwiach, żebym nie mogła wejść na podwórko.
Skoro tak bardzo kocham te koty, to mam je sobie do domu zabrać.
Już rok temu miałam z tym człowiekiem podobną akcję i w końcu przekonałam go, że to są koty, które tu się urodziły, że żyją tu już od kilku lat, że są to zwierzęta wolno żyjące, a w dodatku „dzikie”.
A teraz znów to samo.
Ten człowiek mieszka tam niecałe dwa lata, a ja się siebie pytam gdzie on był na samym początku, kiedy tam było sześć kotek, które kociły się przynajmniej 2 razy w roku.
Wszystkie koty przewracały się z głodu i chorób. Kotki były wycieńczone, wyglądały jak szkielety, a kociaki były dla zabawy zakopywane w piaskownicy przez dzieci.
I gdzie była kobieta, która wtedy błagała mnie o pomoc, bo wyciągała z komórek po 18 kociąt, a teraz nawet nie stanęła w mojej obronie, a wręcz przeciwnie – zainscenizowała całe zdarzenie.
Czyżby zapomniała już o tym jak prosiła mnie wtedy o pomoc, bo koty z głodu skakały jej na drzwi wejściowe, a ona nie miała czym karmić i zupełnie nie wiedziała co robić.
Brak mi już słów.
Tyle mojej pracy, serca i wysiłku, tak widoczne efekty i taka zmiana na lepsze, a znalazła się nowa osoba, która nic nie wie i, co gorsza, nie stara się nawet zrozumieć.
Jestem dość niską, drobną osobą, a wypada na mnie wielki facet, w dodatku nietrzeźwy i bardzo wulgarny. Krzyczy na całe podwórko i wyprowadza mnie z bramy.
To jest naprawdę bardzo przykre.
I on sobie myśli i chyba ma nadzieję, że mnie przestraszy, przegoni, że ja zostawię te biedne koty, żeby umarły z głodu, bo tylko na mnie mogą liczyć.
To są takie miłe i mądre kociaki.
Nie rzucają się ludziom w oczy, nie biegają, nie żebrzą.
Czekają wysoko na dachu komórki i wypatrują czy idę i biegną szczęśliwe do jedzonka.
Są ludzie, którzy mają czas i stać by ich finansowo było na drobny gest w rejonie własnego podwórka, ale całą energię i złość za swoje ludzkie sprawy wyładowują właśnie na mnie.
Dlaczego tak jest?
Nie wiem.
Teraz idąc do kociaków zastanawiam się czy ten człowiek znowu nie wyjdzie do mnie ze swoimi pretensjami.
W ubiegłym roku nie skończyło się na jednym razie, a trwało ponad tydzień.
W ubiegłym roku, przy śmietniku, gdzie karmię Lusię i inne koty, też był podobny cyrk. NA szczęście jeden raz. Od śmietnika do budynku jest duża przestrzeń, nie licząć szerokiego chodnika jest jeszcze szeroka ulica (duży teren) i wyskoczyła do mnie jakaś kobieta z pretensjami, że karmię koty, że mam je sobie zabrać do domu.
Ci ludzie oczekują ode mnie cudów. Że zabiorę im z oczu koty, te dzikie, półdzikie, i wszystkie wezmę sobie do domu.
Tyle tylko, że w domu, to ja już mam dużo kotów i to takie bidule, że na zewnątrz, to już dawno by śladu po nich nie było.
Chociażby głucha kotka, która albo została pobita, albo uderzona przez samochód i przyczołgała się na dwóch łapkach. Z uszka lała jej się krew i sprawiała wrażenie, że jej dni są policzone.
Wkładam tak wiele wysiłku i serca w to co robię i widzę radość w tych kocich oczkach i nadzieję w ich małych serduszkach, że znów przyjdę i nie zawiodę.
Staram się być dla ludzi miła i grzeczna, staram się nie wchodzić nikomu w drogę, ale niestety czasy mamy bardzo ciężkie.

