» Czw lut 14, 2008 18:38
Spłoszony koń zarżał i szarpnął do przodu. Bryczka, podskakując na wybojach potoczyła się leśnym traktem.
Przez szparę w torbie, która przesunęła się niebezpiecznie blisko stopni zdołałem jeszcze dostrzec, jak starszy pan wstaje z ziemi i pomaga podnieść się psu..
Odetchnąłem z ulgą. To, że los znowu postanowił rzucić mnie w nieznane było niczym w porównaniu z pewnością, że moi najbliżsi są cali i zdrowi, bezpieczni – i co najważniejsze – razem…
Echo końskich kopyt dudniło w lesie niby kanonada. Z jasnoszarych boków konia odrywały się płaty piany, a spod kół bryczki pryskały kamyki .
- Trzymaj torbę – wrzasnął jeden z napastników widząc, że jeszcze chwila i torba spadnie na ziemię.
Rozcapierzona jak szpon dłoń zacisnęła się na materiale torby i wciągnęła mnie do środka.
Koń wreszcie zwolnił i na koniec zatrzymał się ciężko poruszając bokami.
- Ech, ty….- rzucił woźnica zeskakując z kozła.
Koń stulił uszy , a po jego skórze przebiegło nerwowe drżenie.
- To zobaczmy sobie te skarby – rzekł drugi z napastników i sięgnął po torbę.
- Zostaw – syknął trzeci. – Wara od skarbu ! Zabieraj swoje brudne łapy !
W ręku wysokiego, chudego mężczyzny błysnął nóż.
Po chwili tarzali się po ziemi warcząc jak wściekłe psy. Potrącona w ferworze walki torba potoczyła się na bok.
Pierwszy z bandytów stał tuz obok i w milczeniu przyglądał się bójce.
- Gdzie dwu się bije, jeden przeżyje – mruknął pod nosem i otworzył torbę.
Poczułem, jak robi mi się zimno, mimo, że dzień był słoneczny i upalny. Oślepiło mnie światło. Szorstkie ręce wyjęły mnie z torby i …
- Gliniany kot ! – ryknął śmiechem mężczyzna i postawił mnie na koźle.
- A ja myślałem, że Żydziak miał tam złoto…
Bandyta wstał z ziemi i otrzepał ubranie.
- Ty durniu, zabiłbyś mnie o coś takiego …- kopnął wstającego z trudem przeciwnika w tyłek.- O pieprzonego kota z gliny…
Trzeci mężczyzna wypluł na trawę wybity ząb.
- O kota z gliny, powiadasz ?
A kiedy zbliżył się do mnie – zadrżałem. Bowiem ten glos i tę twarz poznałbym na krańcu świata.
Z nieogolonej, brudnej, zaciętej twarzy spoglądały na mnie mętne oczy wiejskiego łotrzyka, który dawno temu, nocą….
- A ja go już chyba gdzieś widziałem…- mruknął nieogolony i raz jeszcze splunął w trawę.
Przyjrzał mi się jeszcze raz i klepnął się otwartą dłonią w czoło.
- No tak – powiedział – ta kokarda…Taaa, to ten , którego nie udało mi się ustrzelić…
Odwrócił się w stronę towarzyszy i dodał :
- …ale może dzisiaj…
Sięgnął po strzelbę, tą samą, z której przed chwilą mierzył do psa.
Stałem bezradnie na koźle patrząc w ciemny otwór lufy i nic nie wskazywał, żeby tym razem ktokolwiek lub cokolwiek pospieszyło mi z pomocą…
Jego towarzysze stali obok rechocząc i dogadując, a całe moje Zycie, jak film przesuwało się przed moimi oczyma.
I kiedy film doszedł do wydarzeń ostatniej nocy warczenie głodnych psów pod drzewem stało się prawie realne.
Przeżywałem grozę tamtej nocy raz jeszcze usiłując uwolnić się od koszmaru, gdy nagle…
Wymierzona we mnie strzelba opadła a na twarzy bandyty pojawił się wyraz panicznego lęku.
Z pobliskich zarośli wynurzyły się trzy wychudłe kształty.
Głuche warczenie narastało jak pomruk nadchodzącej burzy.
Koń zatańczył w miejscu, a ja stoczyłem się z kozła i zaklinowałem pod ławką. Zaklinowałem się na moje szczęście mocno, bowiem oszalały ze strachu koń pognał przed siebie wlokąc za sobą porzucone lejce.
Nie chciałem słyszeć okrzyków grozy i bólu, które długo jeszcze rozlegały się w moich uszach…
Przed moimi oczyma wirowały kamienie, kępy trawy, kałuże, sypał się na mnie kurz i piach – ale byłem wolny. ”

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!