Never pisze:
Cytat:
Mufinka jest nie u mnie, ale u mojego kolegi. Odwiedzam ją codziennie
Mufinkę czy kolegę?
JĄ, JĄ, napisałam JĄ
A co na to kolega?
A Gemuś....no u mnie tak wyszło, że mam 2 baby, z czego jedna ciągle się drze

, naprawdę, kiedy jest zła = głodna to.....
Dla mnie to coś nowego, do tej pory koty, które miałam (w dzieciństwie) nie miały w zwyczaju być głośno - czy to jest uzależnione od rodzaju umaszczenia albo świadczy o jakiejś dalekiej krzyżówce z gadającą rasą? Strasznie mnie to zafrapowało.......
Co do imion..... Zoe przez miesiąc nie miała imienia, chociaż od razu nasunęło mi się słowo Zombie - bo przez pierwszy tydzień chodziła po mnie w nocy (kiedy spałam), głownie po głowie, i kiedy tak nachylała się nad moją twarzą, "patrząc" na mnie swoimi niesamowitymi oczami i w dodatku kiwając się na boki (no bo podłoże było niestabilne

) i wyciągając co jakiś czas w powietrze łapki aby zbadać co przed nią, to skojarzyła mi się z postaciami z filmów grozy - zwłaszcza zombie. No i w dodatku uwielbiała mnie gryżć - co prawda dla zabawy, ale ząbki miała ostre. Za każdym razem, kiedy ją głaskałam zaczynała obgryzać mi palce

, no więc od razu skojarzenie ząb = zomb(ie)

))) I warczała - na kota tymczasa, zwłaszcza jak jadła surowiznę.... fajnie warczala, nauczyła się od niego

Wołałam na nią różnie - głównie Ząbinka, albo Finka (ostre ząbki jak nóż) albo Furia - bo czasami też dostawała głupawki albo wścieklizny i biedne moje firanki, ubrania.....i wszystko, co w domku.... No i oczywiście Zombie

.Skutek był taki, że nie reagowała na żadne imię

W końcu wymyśliłam Zoe - skojarzyło mi się z postacią z pewniej książki, i zapasiło do niesfornej, niezależnej małej kąsającej cholery. Ale jak pierwszy raz przyszłam do weciarni byłam wściekła, bo Czarne Słoneczko dało mi popalić - darła się pod moją kurtką strasznie (byla w szelkach, transporterka nie ryzkowałam bo - nie lubi i płacze + zimno było w grudniu, a ona kichała), wyrywała, chciała zwiedzać tramwaj i autobus - w rezultacie ja poczułam się chora, już nie mówiąc o tym, ze pot spływał ze mnie strumieniami

No i kiedy tak się szarpałam i usiłowałam ją uspokoic w weciarni, zupełnie nie miałam głowy do niczego, i na pytanie w recepcji o imię kota automatycznie rzuciałam "Zombie" - widocznie nieświadomie odwołałam się do pierwszego skojarzenia - i mam w karcie na moje nazwisko kota Zombie. Oczywiście błyskawicznie dodałam, że to tylko "robocze" imię, ale tak zostało... A teraz to juz sama wołam na nią pieszczotliwie Zombiczku, wstyd przyznać, ale juz tylko tak.... Bo to jest ZOMBICZEK mój ukochany, i tyle!
A ze Sniegułą było podobnie - tj nerwowo w weciarni, stąd podobna wpadka...ale o tym innym razem, bo muszę pracować.
A z Zombiczkiem teraz jeżdzę do weta już tylko taksówką - inaczej to męka, nie ukrywam, ze dla mnie wieksza. Chociaz w taryfie tez jest ciężko.... A w poczekalni czarno doopka uspakaja się dopiero jak wejdzie mi na kark albo na głowę - i tak siedzi.... A ja chodzę po lecznicy z kotem na ramieniu - jak prawdziwa wiedźma.......
