Z pamiętniczka karmicielki

blaski i cienie życia z kotem

Moderator: Estraven

Post » Czw sty 24, 2008 20:04

Dopiero teraz wszystko doczytałem ............. :crying: :crying: :crying:

bubor

 
Posty: 23310
Od: Czw maja 24, 2007 18:25
Lokalizacja: Kraków :)))

Post » Czw sty 24, 2008 21:03

Trzymaj się Jolu...
Przytulam...
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw sty 24, 2008 21:21

Śpij spokojnie Koteczku...

On chyba właśnie wrócił...by godnie odejść...

Trzymaj się Jolu.

Mereth

 
Posty: 12519
Od: Pon paź 01, 2007 10:43
Lokalizacja: Poznań

Post » Czw sty 24, 2008 21:54

Jolu bądż dzielna, najwazniejsze ze nie umieral na smietniku tylko na salonach i na kolankach u swojej Dużej.

meggi 2

 
Posty: 8754
Od: Sob lip 07, 2007 21:16
Lokalizacja: Warszawa-Wola

Post » Czw sty 24, 2008 22:32

Zorro - śpij spokojnie Koteczku [*]

Jolu, przytulam mocno.
:(

skaskaNH

Avatar użytkownika
 
Posty: 21090
Od: Pt lut 03, 2006 0:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt sty 25, 2008 5:25

:cry: :cry: :cry:

(')
...

CoToMa

Avatar użytkownika
 
Posty: 34548
Od: Pon sie 21, 2006 14:34

Post » Pt sty 25, 2008 7:11

Zorro [']

Zawsze bedę Cię pamietac jak wygrzewałeś tłusty brzuchol w słonku i nadstawiałeś łepek na głaski. I jak zwiałeś mi z transporterka.......
Spij spokojnie koteczku....


Jolu, bardzo mi przykro.
Dla moich adoptusiów za TM [']

Gór mi mało i trzeba mi więcej....

berni

 
Posty: 10323
Od: Pon sty 10, 2005 15:12
Lokalizacja: Katowice, Bielsko, LAS :)

Post » Pt sty 25, 2008 8:54

Bardzo smutno ['] :cry:

mahob

Avatar użytkownika
 
Posty: 12523
Od: Czw lut 15, 2007 12:44
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt sty 25, 2008 9:40

Joluś :cry:


Jestem z Tobą..

Agusia

 
Posty: 3615
Od: Czw wrz 16, 2004 10:17
Lokalizacja: Warszawa Ursynów

Post » Pt sty 25, 2008 19:28

[*] :cry:

San

 
Posty: 680
Od: Czw lut 16, 2006 10:26
Lokalizacja: Tarnowskie Góry

Post » Pt sty 25, 2008 20:12

:(

[']
Obrazek

carmella

 
Posty: 15616
Od: Nie lut 29, 2004 14:46
Lokalizacja: Podbeskidzie

Post » Sob sty 26, 2008 2:45

Dziękuję Wam za słowa pocieszenia, za wsparcie.
Zbieram się do kupy, i to chyba jeszcze trochę potrwa.

Drugie odejście Zorra trudno mi zaakceptować. Właśnie dlatego, że drugie.
Że to pierwsze dawało nadzieję na powrót, którą – gdy już wygasła –
niespodziewanie, ku tym większej radości, spełniło.
Po to, by drugie okrutnie i szybko ją zabiło.
I że nie wiem, i już się nie dowiem, na ile się do tego przyczyniłam.

---

jola.goc

 
Posty: 1738
Od: Śro mar 31, 2004 13:25
Lokalizacja: dolny Górny Śląsk

Post » Sob sty 26, 2008 2:54

Jolu
ty się przyczyniasz do życia ty dajesz im życie tak długo ja się da. Może ktoś umie zaakceptować odejście - zazdroszczę, ja nie potrafię. Nie umiem pomóc, chyba nikt nie umie ... mogę tylko przytulić ... :cry:
pozdrawiamy
Merlin i Dominik

Obrazek

Aguteks

 
Posty: 674
Od: Wto wrz 30, 2003 9:14
Lokalizacja: Warszawa Ursynów

Post » Pon sty 28, 2008 5:44

Aguteks, dziękuję za te słowa. A także jeszcze raz za dużą pomoc finansową. Dzięki Twojej wpłacie (100 zł), madziaki (50), aniutelli111 z bazarku Iwety (40) i Hany z bazarku carmelli (11 zł) mogłam zapłacić za eutanazję Zorra (50 zł) i prawie cały dług za leczenie (170 zł). Dziękuję Wam.


Zorro odszedł. Zostały wspomnienia. Co chwila któreś jak migawka pojawia się przed moimi oczami i gaśnie. Wróciło nawet pierwsze spotkanie.

Na podjeździe w pobliżu katakumb siedział czarny kot. Zerwał się na mój widok i zaczął radośnie miauczeć. Z daleka wyglądał i brzmiał jak Figielek. Z bliska też. Tylko dlaczego, gdy przed chwilą zostawiłam go najedzonego pod blokiem, natychmiast przybiegł tutaj i cieszy się na mój widok, jakby czekał na mnie sto lat? I rzuca się na jedzenie, jakby też nie jadł od lat stu. Świecę po nim latarką – dalej Figielek. Miziam, Figielek. Miauczy, Figielek. Ot, zwariował kot, doszłam do trochę wątpliwego wniosku i wróciłam do domu, pod którym zastałam Figielka. I to normalnie się zachowującego. Hmm, może tamten to jednak nie był Figielek?

Następnego dnia wyskoczyłam z biura i pobiegłam do katakumb. Kotek był. W świetle dziennym nie przypominał już tak bardzo Figielka. Pysio bardziej płaski, krótki nosek. Uroda japońska. To był Zorro.

A później… Zorro obejmujący katakumby we władanie, goniący bezwzględnie inne kocury, Jego królestwo, jego królowa Burcia. Łaskawie pozwolił zostać tylko kalekiemu, staremu Zezikowi. Ale Zezik przyjaźnił się z wygnanym Malutkim, i w geście solidarności wraz z nim udał się na dobrowolne wygnanie. Ta przyjaźń była poruszająca. Dzikawy, niebieski, duży Malutki i ocierające się o niego z miłością i podziwem bure chuchro z kikutem ogonka – Zezik. Szczególnie zapadł mi w pamięć mroźny poranek, oszroniony trawnik w pobliżu katakumb, a na nim dwie ciasno przytulone do siebie drżące kupki, bura i niebieska.

Byłam wtedy zła na Zorra. Choć starał się przy mnie opanować, czym mnie zresztą rozbrajał. Wiedział, że nie wolno gonić Malutkiego. Czasem nie wytrzymywał – ale gdy biegłam za nim krzycząc, przeważnie zawracał. Dumny z siebie, uśmiechnięty – i zdziwiony, że zamiast pochwały, dostaje burę. Malutki na początku zakradał się jeszcze pod katakumby, gdy przychodziłam z jedzeniem, stopniowo jednak na coraz większą odległość. Potem musiałam go karmić w krzakach, w towarzystwie Zezika. A i wtedy zdarzało się, że zza tych krzaków wypadał nagle Zorro, wymachując szabelką i siejąc przerażenie.

Inny obraz z tego czasu: Zorro tropiący mnie, gdy wracam z obchodu. Już wie, gdzie mieszkam i od tego momentu, gdy wychodzę na obchód, codziennie wita mnie pod blokiem. „Nie mogłem się doczekać, taki jestem głodny!”. Zostawiam go z pełną miską i jadę do katakumb, gdzie jako pierwszy wybiega mi na spotkanie… Zorro. „Ale jestem głodny!” – i pałaszuje drugą miskę. Cwaniaczek, biegł zawsze na skróty.

W katakumbach osiedliły się kuny. Sieją potworne zniszczenie. Ich odchodzy zwisają z rur wraz z izolacją, której strzępy wyściełają też podłogę. Smród wychodzi na przyległe pomieszczenia w przyziemiu, w tym na pracownię rtg. Wiem, czym to się skończy. Próbuję namówić szefa na odstraszacze, załatwiam wizytę ich producenta. Niestety, dyrekcja wybiera mniej skomplikowane i mniej kosztowne rozwiązanie. Siedząc kiedyś do wieczora w biurze, słyszę przejmujące, długie zawodzenie umierającej kuny. Okropnie boję się o koty. Wyskakuję z pracy, by dać im jeść także w dzień, by nie skusily się na trutkę. Gdy pewnej nocy nikt mnie nie wita pod katakumbami, prawie dostaję zawału. Okazuje się, że wszystkie wyjścia zabito deskami, tekturą, a ostatnie nawet… moją plastikowa tacą, na której koty jadały. Odbijam jedno z wejść. Po chwili wyłania się śliczna głowa Zorra. Za nim wychodzi Burcia, potem Zezik.

Końcówka jego pełnojajecznej działalności, gdy trafił na równego sobie, Bandytę. Ciągłe walki, urazy i do tego nagle katar, zaropiałe oczy. Nie mam go jak leczyć, bo on musi patrolować teren, okopać się, walczyć. Po jednej z walk zastaję go z dziurą w oku. Drugie oko zapuchnięte od kataru, prawie nic nie widzi. Przyspieszony termin kastracji, by połączyć z leczeniem oka i kataru.

Całą drogę na stację Zorro nerwowo manipuluje przy zaciskach kratki w transporterze, a ja ciągle je sprawdzam, czy sie trzymają. Nadjeżdża pociąg, otwierają się drzwi, Berni unosi transporter i macha mi na pożegnanie. Za chwilę krzyk: „Jola!” Odwracam się i nie rozumiem. „On uciekł…” Skamieniała, patrzę jak sunie na ugiętych łapkach prosto pod pociąg. W ostatniej chwili zawraca i niknie w chaszczach. Wraca po 5 dniach. Dla oczka za późno. Mimo leczenia, na zawsze pozostaje mu już na nim bielmo.

Wykastrowany Zorro ostatecznie wygrywa z Bandytą. Potem traci na bojowości. Pozwala osiąść w swoim królestwie Cichusiowi i Kochasiowi. Rośnie mu brzuch.

Tym razem wariuje niekastrowany, półdziki Gucio z kanału. Próbuje przejąć władzę w katakumbach. Przepędza Kochasia i Cichusia. Tylko z Zorrem mu się nie udaje. Ale odbija mu Burcię, w końcu też zamieszkuje na stałe w katakumbach. Długo współegzystują w trójkę, jakoś się tolerując.

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Zorro opuścił bezpieczne, ciepłe katakumby i przeniósł się do kanału. Raczej nie z powodu Gucia, bo gdy ten przychodził czasem pod kanał, Zorro nie bał się go. Może mu się tam znudziło? Burcia z Guciem go ignorowali, ludzi też nie było widać. Nie to co pod kanałem. Więcej kotek, wszystkie śliczne, i tak jak on kochające tylko platonicznie. Ludzie, samochody, stale coś się działo. Zorro był w swoim żywiole. Mimo przemiany w brzuchatego wujka Zorusia, dalej był żywy i ruchliwy. Opiekował się kanałową gromadką, odpędzając intruzów, harcował, wylegiwał na słońcu i pozwalał się podziwiać. Gdy pojawił się mały Wibrysek, od razu zaczął się z nim bawić, przyciągając go w moją stronę, jakby starał się przez to pomóc mi go złapać.

Był mądrym i silnym kotem. To, co go spotkało w ciągu 2 miesięcy po 15 listopada, musiało być straszne - i tylko te cechy pozwoliły mu przeżyć. Doczekać powrotu, spotkać się ze swoją kanałową gromadką, i ze swoją karmicielką, która go bardzo kochała.


---

jola.goc

 
Posty: 1738
Od: Śro mar 31, 2004 13:25
Lokalizacja: dolny Górny Śląsk

Post » Pon sty 28, 2008 6:58

Tak trudno uwierzyć,że już go nie ma :cry:
Mój niewidomy i głuchy Boguś - MISTER niepełnosprawnych kotów Obrazek.... [*]

Iweta

 
Posty: 7427
Od: Czw cze 01, 2006 18:42
Lokalizacja: Bielsko-Biała/Sosnowiec

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: januszek, Meteorolog1 i 14 gości