Murka.
7-tygodniowy szkielecik z kocim katarem i wydętym brzuszkiem. Ktoś ja podrzucił na schody zakrzowskiego pałacu. Szylkretowa cichutka kupka nieszczęścia - wygląda jakby jej matka nie miała pokarmu.
Nie mogłam nie wziać - jak zobaczyłam te zaropiałe oczka to już byłam ugotowana. No i zaczeło się.....

Rodzina wpadła w histerię, że wziełam kolejnego kota. Mocne słowa, groźby, ze jak wrócę z pracy, kota już nie będzie... usiłowałam wytargować kompromis i mieć czas chociaż na wyleczenie maleństwa. Bez skutku. Musiałam założyć zamek i zamknąć Murkę w pokoju, żeby była bezpieczna kiedy mnie nie ma.
Wczoraj byliśmy u weta. Dostała Zylexis, antybiotyki, gentamecynę do oczu. Wcina wszystko, w dowolnych ilościach, trzeba jej wydzielać, żeby brzuszek nie pękł. Załatwia się bez pudła w kuwecie. Nie wydaje prawie żadnych dźwięków, czasem pomruczy kiedy moze przytulić się do człowieka.
Błagam, popytajcie - może ktoś z Waszych znajomych chciałby delikatną koteczkę. Wtedy mała nie będzie musiała wracać do stajni na zimę.
Wrzucę zdjecia niedługo...