Chochlik szaleje!
Muszę uważać, co zostawiam na blacie. Wczoraj wlałam sobie mleczka do kubeczka, na chwilkę wyszłam z kuchni... gdy wróciłam mleczka ubyło pół kubka, a dowody zbrodni kapały łobuzowi z brody.
Na szczęście nie dostał biegunki!
Wieczorem jadłam awokado. Zostawiłam je na chwilę na blacie. Gdy wróciłam było memłane pod stołem...
Ech, moja kuchnia nie ma drzwi, bo jak urządzałam mieszkanko, to kierowałam się względami estetycznymi, a nie tym, że koty będą miały złodziejsko -niszczycielskie zapędy!
Słodziak jest z tego Chochlika
Mizianko to on już lubi od dawna. Ale wczoraj mnie rozczulił, bo leżałam sobie z Nemkiem na piersi, Nemcio pomrukiwał sobie po cichu (bo on nie mruczy, tylko posapuje i postękuje),a Chochlik popatrzył, pomyslał i wlazł sobie po Nemciu na mnie. Nemo sobie zaraz poszedł, bo on lubi mieć pancię na wyłączność, a Chochlik mi się umościł w zagłębieniu łokcia i włączył traktorek
W nocy Nemo spał koło mnie, położyłam sobie dłoń na jego główce, a na to ułożył się Chochlik i tak sobie spaliśmy warstwowo...
A teraz cioteczki kilka moich dylematów adopcyjnych.
Z grzybkiem chyba nie jest tak źle - już nie ma takich placków łysych, ale pojawiają mu się co rusz nowe takie jakby krostki...
Więc myślę sobie, że najpierw trzeba tego grzyba wyleczyć, zanim się zabiorę za intensywne szukanie domku. Bo po prostu nawet jak się ktoś nie przestraszy, to boję się, że zaniedba, nie wyleczy porządnie...
Ale skąd mam wiedzieć, kiedy grzyb będzie wyleczony i czy nie wróci do niego?
Pierwszy raz mam z grzybem do czynienia... i się nie znam...
Nie umiem ocenić, na ile to jest jakiś wredny szczep... Na razie moje koty nie złapały, chociaż Nemo się z nim cały czas kotłuje i przytula. Przyznam się, że ja też w ferworze ogólnych mizianek często głaszczę wszystkie po kolei - może powinnam własne łapy myć, ale tak sobie myślę, że to chyba wszystko jedno... I tak śpią razem, kotłują się, leżą na tych samych kocykach...
A niech to, szczerze się przyznam: mało intensywnie szukam tego domu. Grzyb jest dobrym powodem, ale ja się do tego zabieram opieszale, z dwóch powodów.
Po pierwsze nie mogę sobie wyobrazić oddania tego kota - jest taki fajny i śmieszny, tak dużo radości wnosi do domu, że trudno mi sobie wyobrazić, że go nie będzie... I martwię się jak oba kocurki zniosą rozstanie.
Ale rozsądek mówi wyraźnie, że nie mogę mieć na stałe 3 kotów. Mieszkanko małe, nawet nie mam gdzie wstawić drugiej kuwety. (Owszem miałam przez jakiś czas w pokoju, ale było jeszcze więcej roboty niż z jedną, bo żwirek był wszędzie)
Po drugie martwię się o Chochlika - jak zniesie stres przeprowadzki, czy w stresie nie wróci mu jego zaburzenie (w tej chwili jest w 100% sprawnym kotem) Może to trochę obawy na wyrost, ale odkąd zajmuję się tymczasowaniem, czyli od niedawna, przez mój dom przewinęło się w sumie 7 kotów, z czego 4 nie żyją. Jeden umarł kilka dni po udanej adopcji. Wiem, że to bardzo nieracjonalne obawy, bo to wszystko były koty prosto z ulicy... Ale mam jakis uraz i bardzo się boję.
Reasumując: wiem, że muszę go wyadoptować, ale nie wiem jak i kiedy.
A jeszcze bardzo bym chciała znaleźć mu domek w którym jest już inny kot, bo on koty uwielbia i byłoby szkoda, gdyby był jedynakiem.